Pojawia się bowiem pytanie, czy w ogóle możliwa jest tolerancja ze strony wyznawców islamu z Półwyspu Arabskiego, a oni narzucają trendy innym muzułmanom i wspierają ich finansowo? Nawet ze strony tych, co świetnie sobie radzą w zachodnim świecie i uchodzą za nowoczesnych.
Pod koniec stycznia wyszło na jaw, że madrycki superklub piłkarski podpisał umowę z firmą ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, która zajmuje się sprzedażą gadżetów Realu w sześciu krajach znad Zatoki Perskiej. Za miliony euro klub się zgodził, aby z jego herbu zniknął mały krzyż wieńczący koronę. Zgodził się, bo sprzedaje wszystko, włącznie z tradycją. Zrobił to zresztą po raz drugi, kilka lat temu zawarł podobną umowę z bankiem narodowym z tych samych Emiratów.
Dlaczego krzyż musi zniknąć? - To kwestia kulturowej wrażliwości – wyjaśnił agencji Reuters jeden z szefów emirackiej firmy, która wydała na usunięcie elementu klubowego herbu grube miliony.
Wrażliwość klientów na Półwyspie Arabskim polega na tym, że nie życzą sobie krzyża. Bo, czego już szef dystrybucyjnej firmy z Emiratów nie powiedział, jest dla nich symbolem wrogiej religii. Najgorzej pod tym względem jest w Arabii Saudyjskiej, gdzie firma ma zapewne najwięcej klientów, bo jest to zdecydowanie największy z sześciu krajów, których dotyczy umowa. Tam nie ma żadnego kościoła, choć chrześcijan gastarbeiterów jest co najmniej półtora miliona; za udział w nabożeństwie w prywatnym domu można zostać aresztowanym czy deportowanym, a wwożenie do kraju Biblii jest zakazane.
W Zjednoczonych Emiratach Arabskich wykonano gesty wobec chrześcijan – powstało kilka kościołów dla tamtejszych gastarbeiterów. Szejkowie robią i inne gesty, które sprawiają wrażenie, że ich kraj się reformuje, otwiera, demokratyzuje. Dopuszczono na przykład parę kobiet do ważnych stanowisk.