Superrodzic, choć na odległość

Polacy adoptowali już 20 tys. dzieci z krajów Trzeciego Świata. Chętnych przybywa z każdym rokiem

Publikacja: 14.12.2009 02:11

Za 10 – 20 dolarów miesięcznie można zapewnić dziecku utrzymanie i edukację. Na zdjęciu chłopcy ze s

Za 10 – 20 dolarów miesięcznie można zapewnić dziecku utrzymanie i edukację. Na zdjęciu chłopcy ze szkoły w Biharamulo w Tanzanii (fot. materiały swm)

Foto: Rzeczpospolita

– W Mongolii trzeba płacić nawet za naukę w szkole podstawowej. Dla dzieci z rodzin, które żyją na skraju ubóstwa, czy sierot pójście do szkoły to odległe marzenie – mówi „Rz” Iwona Kuczyńska. Jako wolontariuszka spędziła rok na salezjańskiej placówce w Mongolii, która dzięki pieniądzom od adopcyjnych rodziców pomaga dzieciom.

Jak wynika z danych UNICEF, co czwarte z 2 miliardów dzieci na świecie żyje w skrajnej nędzy. To znaczy, że w ich rodzinach dochód na głowę nie przekracza często nawet jednego dolara dziennie. Tak więc edukacja, która w wielu krajach Trzeciego Świata jest płatna, to wydatek niemieszczący się w domowym budżecie.

Tymczasem za 10 czy 20 dolarów miesięcznie można zabezpieczyć byt dziecka, a nawet posłać je do szkoły. Trzeba tylko znaleźć osoby, które będą regularnie wpłacać taką kwotę.

[srodtytul]Wystarczy 60 zł[/srodtytul]

– Żona usłyszała o akcji adopcji na odległość i zdecydowaliśmy się bez wahania – mówi „Rz” piłkarz Marek Saganowski, który wziął pod opiekę 14-letnią Leenas ze Sri Lanki. – Co jakiś czas docierają do nas listy i zdjęcia, więc widzimy, że pieniądze, które wpłacamy, idą na dobry cel i procentują. To niewielkie sumy, a można za nie zapewnić dziecku edukację i zmienić jego życie – przyznaje.

Takich osób jak państwo Saganowscy jest w Polsce całkiem sporo. Finansują byt dzieci z najuboższych rejonów świata w ramach programów adopcji na odległość – co miesiąc przekazują od 40 do 60 zł na utrzymanie konkretnego potrzebującego dziecka lub grupy dzieci, którymi opiekuje się placówka misyjna. W zamian mogą liczyć nie tylko na wdzięczność maluchów, ale od czasu do czasu na listy od swoich podopiecznych lub ich opiekunów, a nawet zdjęcia przybranych dzieci.

[srodtytul]Rekordzista utrzymuje 20 dzieci[/srodtytul]

– Od 2004 r. poprzez adopcję wspieramy ok. 4 tys. dzieci z terenów dotkniętych tsunami – mówi „Rz” ks. Zbigniew Sobolewski z Caritas Polska. – Nawet jeśli jedni ofiarodawcy rezygnują, mamy kolejnych.

Program adopcji na odległość, nazywanej też adopcją serca, prowadzi w Polsce kilka organizacji – najczęściej związanych z Kościołem katolickim. Adoptować można dzieci za pośrednictwem pallotynów, salezjanów, Caritasu, Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri czy Fundacji Pomocy Dzieciom Tybetu Nyatri. Polacy w ten sposób zaadoptowali już ok. 20 tys. dzieci z Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Wystarczy, że zadeklarują, iż przez określony czas, np. rok czy dwa lata, będą wpłacali określoną kwotę.

– Zdarza się nawet, że jedna osoba adoptuje kilkoro dzieci. Była u nas pani, która przez kilka lat finansowała całą jedenastkę. Żartowaliśmy, że zaadoptowała drużynę piłkarską – mówi „Rz” Katarzyna Dumańska z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w Krakowie.

W ruchu Maitri, który od 13 lat prowadzi program Adopcji Serca, rekordzista opłaca utrzymanie 20 dzieci. – Wśród ofiarodawców są firmy, szkoły, samorządy szkolne, klasy. Jednak większość to indywidualni darczyńcy, często ludzie niezamożni czy starsi, traktujący podopiecznych jak swoje własne dzieci – mówi „Rz” Tadeusz Makulski z ruchu Maitri.

W akcję angażują się też osoby publiczne. Poza wymienionym już Markiem Saganowskim na taką formę pomocy dzieciom z najuboższych krajów zdecydował się np. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Zaadoptował dwójkę dzieci – Grace z Rwandy i Armanda z Kamerunu.

Listem od Grace pochwalił się w swoim blogu: „Na koniec swojego listu napisała coś prostego, co po prostu ściska za gardło (nawet z odległości tysięcy kilometrów). „Wasza córka, która bardzo Was kocha” – relacjonuje internautom Adamowicz.

– Wyznaję zasadę, że jeżeli człowiekowi zaczyna się wieść dobrze, należy się dzielić i pomagać potrzebującym – tłumaczy „Rz” Adamowicz. – Naszym największym marzeniem jest wyjazd do Afryki i spotkanie z adoptowanymi dziećmi.

[srodtytul]Zimowe palta w Afryce[/srodtytul]

Popularność adopcji na odległość bierze się stąd, że wpłacający opiekuje się na ogół konkretnym dzieckiem, a ludzie lubią czuć personalny związek z osobą, której pomagają. Jednak taki system ma też minusy. Zdarza się, że w jednej placówce są dzieci adoptowane i te, które opiekunów nie mają. To stwarza nierówności między nimi. Zauważyli to salezjanie i zrezygnowali z adopcji indywidualnej na rzecz grupowej.

– Ofiarodawca podejmuje się opieki nad dziećmi z konkretnej placówki. Dzięki temu misjonarz, widząc potrzeby wszystkich, sam rozdziela środki. Plusem jest większa efektywność pomocy – przyznaje Dumańska.

Ubolewa, że nie wszyscy darczyńcy to zrozumieli. Byli tacy, którzy słali listy ze słowami rozczarowania. Zmniejszyła się też liczba ofiarodawców. – Tłumaczymy im, że w programie nie chodzi o nasze własne samopoczucie, ale o realny wpływ na życie dzieci potrzebujących – mówi Dumańska. 

Część Polaków z nieufnością odnosi się do pomocy finansowej, a organizatorzy spotykają się z pytaniami, dlaczego nie można wysyłać paczek. Wyjaśniają, że przelanie pieniędzy jest tańsze i szybsze. Przewożenie darów do krajów oddalonych o tysiące kilometrów to przede wszystkim ogromny koszt. W dodatku nie wszędzie jest dostęp do poczty.

– Jeden z kenijskich ośrodków, w którym pracowałam, jest oddalony od niej o 300 km. Nie jesteśmy w stanie odbierać poczty regularnie. Tymczasem za zbyt długie pozostawienie paczek w pocztowym magazynie trzeba zapłacić – tłumaczy Dumańska. W dodatku przysyłane dary nie zawsze są trafione. Zdarzały się zimowe ubrania wysyłane do Afryki czy elektroniczne zabawki, którymi nie było się tam jak bawić.

[srodtytul]Wędka zamiast ryby[/srodtytul]

Na co idą wpłacane w ramach adopcji kwoty? Na opłacenie szkoły, zakup przyborów, ubrań, wyżywienie i opiekę medyczną.

– Dla nas to zwyczajne rzeczy, jak buty, aby było w czym iść do szkoły, czy zeszyty, żeby można było coś na lekcji zapisać – mówi „Rz” aktorka Dorota Segda, która wyjechała z wolontariuszami do Malawi, gdzie prowadziła warsztaty dla nauczycieli szkoły w jednej z wiosek. Jej zdaniem pieniądze adopcyjnych rodziców są dobrze wykorzystywane.

– Nie ma administracji, która pochłonęłaby część pieniędzy, dlatego mogą być przeznaczane na to, co jest niezbędne – opowiada Segda i dodaje, że taka adopcja to przykład pomocy, która oferuje wędkę, a nie rybę. – Niektórzy nauczą się czytać i pisać, ale będą i tacy, którzy skończą studia, a to zaprocentuje w przyszłości. 

Iwona Kuczyńska, która w Mongolii obserwowała postępy w nauce swoich podopiecznych, przyznaje, że jeśli ktoś da im szansę na edukację, to chcą ją jak najlepiej wykorzystać.

– Czasem trzeba ich przypilnować, bo to w końcu dzieci, ale garną się do nauki i nie mają z nią problemów – mówi „Rz” Kuczyńska. – Najlepszym uczniem w szkole był właśnie chłopiec z naszej placówki.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autorów

[mail=a.niewinska@rp.pl]a.niewinska@rp.pl[/mail]

[mail=m.wrona@rp.pl]m.wrona@rp.pl[/mail][/i]

– W Mongolii trzeba płacić nawet za naukę w szkole podstawowej. Dla dzieci z rodzin, które żyją na skraju ubóstwa, czy sierot pójście do szkoły to odległe marzenie – mówi „Rz” Iwona Kuczyńska. Jako wolontariuszka spędziła rok na salezjańskiej placówce w Mongolii, która dzięki pieniądzom od adopcyjnych rodziców pomaga dzieciom.

Jak wynika z danych UNICEF, co czwarte z 2 miliardów dzieci na świecie żyje w skrajnej nędzy. To znaczy, że w ich rodzinach dochód na głowę nie przekracza często nawet jednego dolara dziennie. Tak więc edukacja, która w wielu krajach Trzeciego Świata jest płatna, to wydatek niemieszczący się w domowym budżecie.

Pozostało 90% artykułu
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Burmistrz Głuchołaz: Odbudowa po powodzi odbywa się sprawnie