Kamisa i Pasza kupili telewizor. Żaden nowoczesny, używany grundig przywieziony z wystawek. Najważniejsze jednak, że własny. Ale przestał działać.
Pasza próbuje go uruchomić i nic. – Może któryś z panów się na tym zna? – pyta nas Mirosława Majerowicz-Kraus, u której zamieszkali Czeczeni. Kolega deklaruje pomoc, a ja zostaję w pokoju z gospodynią. – Za chwilę przyprowadzę Kamisę. Może się pan trochę zdziwić. Jest pogodna, ale to pozory. Nadal tkwi w szoku pourazowym. Gdyby się przed tym nie broniła, pękłoby jej serce.
Dżamaldinowie mieszkali w czeczeńskim mieście Szali. Pasza był kierowcą, Kamisa ekspedientką w sklepie z artykułami gospodarstwa domowego.
Później zajęła się domem i chorą teściową. Jednak z każdym rokiem ich życie stawało się cięższe. – Nawet podczas pokoju widzieliśmy bestialstwo rosyjskich żołnierzy. Nocami wpadali do domów, wywlekali młodych mężczyzn, wywozili w nieznanym kierunku – wspomina Pasza. – Postanowiliśmy uciekać. Sprzedałem busa, rodzina dołożyła pieniędzy – opowiada. Uzbierali przeszło dwa tysiące dolarów i pojechali na Ukrainę.
Plan był prosty. Wynajmą przewodników, którzy przeprowadzą Kamisę i dzieci przez zieloną granicę na Słowację. Kobieta pojedzie do rodziny, do Austrii. A Pasza postara się o wizę i wyruszy do Szwecji, dokąd sprowadzi rodzinę. Wyprawa Kamisy zakończyła się jednak tragedią, o której dowiedziała się cała Polska. Przewodnicy zostawili ją w górach, jej trzy córki zmarły.