Od początku kadencji z sejmowych pożyczek skorzystało 166 posłów. Wzięli w sumie ponad 3,6 mln zł.
Na remont mieszkania lub domu mogą dostać 20 tys. zł. Na budowę lub kupno mieszkania – 25 tys. zł. Na fundusz socjalny, z którego są wypłacane pożyczki, składają się pieniądze odpisywane od ich wynagrodzeń. Politycy PO i PiS sięgają po te fundusze tak samo chętnie, w obu klubach zadłużyło się po ok. 40 procent posłów. Ale różnice między tymi partiami są: na pożyczkę, by kupić mieszkanie, częściej decydowali się działacze ugrupowania Donalda Tuska, na remont – stronnicy Jarosława Kaczyńskiego. Rzadziej zapożyczali się politycy Lewicy i PSL.
– Pożyczka nie jest żadnym poselskim przywilejem – przypomina Krzysztof Luft, szef Biura Prasowego Sejmu. – Utworzenie takiego funduszu to obowiązek każdego pracodawcy.
Jednak politycy na pytania o pożyczkę na ogół reagują nerwowo. – Wzięłam ją zgodnie z regulaminem Sejmu, spłaciłam i nie ma o czym dyskutować – mówi Elżbieta Radziszewska (PO), minister w Kancelarii Premiera. – Dziwne zainteresowanie mediów, taki dyżurny temat – denerwuje się. Pełnomocnik rządu ds. równego traktowania wzięła z sejmowej kasy 25 tys. zł. Z oświadczenia majątkowego z kwietnia 2008 r. wynika, że Radziszewska jest współwłaścicielką domu o powierzchni 130 mkw., ma 39-metrowe mieszkanie i 583 tys. zł kredytu hipotecznego na 20 lat.
Joachim Brudziński z PiS za pożyczone 20 tys. zł kupił piec i okna do domu rodziców, którego jest współwłaścicielem. – Byłbym zakłamany, gdybym przekonywał, że pensja posła nie odbiega od średniej krajowej, ale nie pojechałem za te pieniądze na Karaiby ani nie spłaciłem nimi innego kredytu – zapewnia.