Jeżeli nie chcecie państwo, by wasze pociechy przyszły kiedyś do domu w koszulkach z sierpem i młotem, radzę podarować im na Dzień Dziecka „Tytusa Romka i A’Tomka w Bitwie Warszawskiej 1920 roku”.

Już na karcie tytułowej Tytus wymachuje lancą, na którą nabita została czerwona gwiazda. Dalej jest jeszcze lepiej. Szympans za kierownicą „przysłanej przez żabojadów” tankietki (żaden człowiek nie zmieścił się do niej) rozpędza na cztery wiatry kawalerię Budionnego. Przy pomocy zaprzyjaźnionego bociana strąca też sowiecki balon obserwacyjny, dezorganizując całą Armię Czerwoną.

Bolszewicka dzicz, z którą walczy Tytus, jest straszna: krwiożerczy, pijani sołdaci bez butów i w łachmanach, ale za to z bronią maszynową. Demoniczni politrucy z naganami u boku. Płonące polskie dwory, wsie i miasta. Grabieże i aresztowania. Henryk Chmielewski, w albumie wydanym z okazji 90. rocznicy Bitwy Warszawskiej, pokazał dokładnie, czym było niesione przez bolszewików „wyzwolenie”.

Komiks jest kopalnią wiedzy o 1920 roku. Tytus spotka lotnika z amerykańskiej Eskadry Kościuszki (Murzyna!), żołnierki z ochotniczej Ligi Kobiet, które chcą bronić Polski własną piersią, a wreszcie samego Marszałka (który dekoruje małpę orderem, choć ta wolałaby banana). Pisząc krótko: dla dzieci ten komiks to świetna lekcja historii, a dorośli nieźle się ubawią.