Wyspy ogarnięte anarchią

Młodociani bandyci niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze. Już nie tylko w Londynie

Aktualizacja: 10.08.2011 09:17 Publikacja: 10.08.2011 02:17

fot. Lewis Whyld

fot. Lewis Whyld

Foto: Associated Press

Korespondencja z Londynu

Zdemolowane sklepy, odwoływane imprezy i krótsze godziny pracy. Pracownicy zwalniani są z pracy wcześniej, by przed  zmrokiem mogli dotrzeć do domu. Choć teoretycznie Londyn stara się żyć normalnie, niemal wszędzie wyczuwa się nerwowe oczekiwanie, co przyniosą kolejne godziny.

W dzielnicy Ealing na zachodzie stolicy z ulic zniknęły już popalone samochody i porozbijane kosze na śmieci, ale o burdach wciąż przypominają porozbijane szyby wystawowe i informacje dla klientów: "Z powodu zamieszek – zamknięte".

Biurowiec, w okolicy którego w nocy z poniedziałku na wtorek doszło do zamieszek, około godz. 13 odwiedziła grupka policjantów. – Prosili, bym poinformował wszystkie znajdujące się tu firmy, że wieczorem znów może być niebezpiecznie – opo- wiada portier Sidu. Zgodnie z prośbą funkcjonariuszy wszyscy pracownicy opuścili budynek przed godziną 17. – Nie boję się grabieży, niech wezmą wszystko, co mam, aby tylko nie podpalali mojego domu – mówi Marina, tłumaczka w tutejszym wydawnictwie.

Tego samego bał się mieszkający niemal w centrum poniedziałkowej awantury Andrzej Wochna. Z okna obserwował płonące samochody i interwencję niewielkiej grupki policji.

– Pierwsze odgłosy zamieszek zaczęły dochodzić około godziny 22 – opowiada. Kilkadziesiąt minut później toczyła się regularna wojna młodocianych przestępców z policją. Przez ponad dwie godziny w centrum Ealingu, około 100 zakapturzonych mężczyzn niszczyło wszystko, co napotkało na drodze: sklepowe witryny, kawiarnie, przewracało kosze na śmieci, podpalało samochody.

Spokojna dzielnica

Przez rozbite witryny młodzi ludzie wchodzili do sklepów, by sprawdzić, co z nich można wynieść. Łupem bandytów padały nie tylko wartościowe urządzenia elektroniczne, ale również ubrania i żywność.

Choć policja walczyła z zamieszkami także w innych dzielnicach – m.in. Croydon, Peck- ham, Tottenham – to właśnie na Ealingu we wtorek skupiały się relacje wszystkich mediów. Bo to dzielnica spokojna, gdzie domy są drogie, a do incydentów dochodzi niezwykle rzadko. To także miejsce, w którym mieszka i pracuje wielu Polaków. M.in. Ania, która serwuje kawę w lokalnym coffie shopie. – Nie wiem, kiedy wrócę do pracy, bo lokal został zdemolowany. Mimo tego nieszczęścia cieszę się, że zdążyliśmy wszyscy wyjść z drugiej zmiany przed  rozruchami – mówi.

Strach wyjść na ulicę

To, co się działo przez ostatnie trzy noce w wielu miastach Wielkiej Brytanii, to według policji najgorsze zamieszki od lat 80. – Policja straciła kontrolę nad sytuacją. Siedzimy na beczce prochu, która w każdej chwili może eksplodować – mówi "Rz" prof. Eugene McLaughlin, kryminolog z City University w Londynie.

Laburzystowska posłanka Diane Abbot porównała dzielnicę Hackney do "strefy działań wojennych". W dzielnicy Croydon w poniedziałek wieczorem znaleziono 26-letniego mężczyznę z licznymi ranami postrzałowymi. Zmarł kilka godzin później, po przewiezieniu do szpitala. Policja podejrzewa, że mógł zostać zamordowany, bo nie chciał oddać auta złodziejom.

Fala przemocy ogarnęła też miasta Birmingham, Nottingham, Bristol i Liverpool. Wczoraj wieczorem płonęły sklepy w Manchesterze. W samym Londynie aresztowano już  oko- ło 500 osób. Trójce zatrzymanych, którzy potrącili samochodem policjanta, grozi oskarżenie o próbę zabójstwa. W sumie obrażenia odniosło ponad stu funkcjonariuszy.

Jak poinformowała Ambasada RP, wśród aresztowanych jest Polak podejrzany o włamanie do sklepu. Liczba zatrzymanych z pewnością wzrośnie po przejrzeniu przez policję materiałów z kamer monitoringu i zidentyfikowaniu kolejnych uczestników zajść. Policyjne areszty w Londynie już są przepełnione. Niektórzy zatrzymani przewożeni są poza stolicę.

Wielu mieszkańców boi się wyjść na ulicę. Mają pretensje do policji, że nie uchroniła ich przed bandytami. Domagają się od władz radykalnych działań.

Na ulice Londynu skierowano wczoraj dodatkowych 16 tys. policjantów, którzy, jak zapewnił premier David Cameron, "zdecydowanie zareagują na każdą próbę zakłócenia porządku". Ulice miasta patrolują wozy opancerzone, a policja rozważa użycie plastikowych kul. Do tej pory używano ich wyłącznie do tłumienia protestów w Irlandii Północnej. – Przestępczości należy stawić czoło. Uczynimy wszystko, co niezbędne, żeby przywrócić porządek – podkreślił Cameron. Premier zwołał też na czwartek posiedzenie parlamentu.

Korespondencja z Londynu

Zdemolowane sklepy, odwoływane imprezy i krótsze godziny pracy. Pracownicy zwalniani są z pracy wcześniej, by przed  zmrokiem mogli dotrzeć do domu. Choć teoretycznie Londyn stara się żyć normalnie, niemal wszędzie wyczuwa się nerwowe oczekiwanie, co przyniosą kolejne godziny.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Społeczeństwo
Sondaż: Amerykanie niezadowoleni z polityki gospodarczej Donalda Trumpa
Społeczeństwo
Zadowolony jak Rosjanin w czwartym roku wojny
Społeczeństwo
Hiszpania pokonana w pięć sekund. Winę za blackout ponoszą politycy?
Społeczeństwo
Po dwóch latach w Sojuszu Finowie tracą zaufanie do NATO. Efekt Donalda Trumpa?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Społeczeństwo
Nowa Zelandia będzie uznawać tylko płeć biologiczną? Jest projekt ustawy