Korespondencja z Londynu
Zdemolowane sklepy, odwoływane imprezy i krótsze godziny pracy. Pracownicy zwalniani są z pracy wcześniej, by przed zmrokiem mogli dotrzeć do domu. Choć teoretycznie Londyn stara się żyć normalnie, niemal wszędzie wyczuwa się nerwowe oczekiwanie, co przyniosą kolejne godziny.
W dzielnicy Ealing na zachodzie stolicy z ulic zniknęły już popalone samochody i porozbijane kosze na śmieci, ale o burdach wciąż przypominają porozbijane szyby wystawowe i informacje dla klientów: "Z powodu zamieszek – zamknięte".
Biurowiec, w okolicy którego w nocy z poniedziałku na wtorek doszło do zamieszek, około godz. 13 odwiedziła grupka policjantów. – Prosili, bym poinformował wszystkie znajdujące się tu firmy, że wieczorem znów może być niebezpiecznie – opo- wiada portier Sidu. Zgodnie z prośbą funkcjonariuszy wszyscy pracownicy opuścili budynek przed godziną 17. – Nie boję się grabieży, niech wezmą wszystko, co mam, aby tylko nie podpalali mojego domu – mówi Marina, tłumaczka w tutejszym wydawnictwie.
Tego samego bał się mieszkający niemal w centrum poniedziałkowej awantury Andrzej Wochna. Z okna obserwował płonące samochody i interwencję niewielkiej grupki policji.