Chociaż stopa bezrobocia w listopadzie poszła w górę aż o 0,4 pkt proc., nie oznacza to, że ludzie masowo tracą pracę. Przeciwnie – wszystko wskazuje na to, że w ubiegłym roku liczba osób, które w ten sposób straciły pracę, była podobna do tej w dwóch poprzednich latach.
Z wyliczeń Ministerstwa Pracy wynika, że od stycznia do października pracodawcy zgłosili do urzędów pracy chęć zwolnienia 66 398 osób (pracę z tych osób straciło mniej niż połowa). Dla porównania w 2011 r. przez cały rok zgłoszono 67 198 zwolnień grupowych, a w 2010 – 66 074. W rekordowym pod względem liczby masowych redukcji 2009 r. zapowiedziano, że pracę z winy leżącej po stronie pracodawcy stracą 109 654 osoby (rzeczywiście zwolniono ponad 70 tys. osób). – Nie policzyliśmy jeszcze dwóch ostatnich miesięcy tego roku, więc nie jesteśmy w stanie podać ostatecznej liczby – mówi Janusz Sejmej, rzecznik prasowy resortu pracy.
Wszystko wskazuje na to, że liczba ta nie pójdzie gwałtownie w górę, bo w wielu wojewódzkich urzędach pracy zauważono, że w ostatnich tygodniach roku liczba takich zgłoszeń zmalała. – W listopadzie firmy z naszego terenu zgłosiły do nas chęć zwolnienia w ten sposób 103 osób. W analogicznym okresie ubiegłego roku było to 280 osób – mówi Tadeusz Zieliński z wrocławskiego WUP i dodaje, że jego zdaniem to świadczy o nadchodzącej poprawie na rynku pracy. – Zawsze końcówka roku to bardzo trudny okres, w tym było nieco lepiej.
Poprawę sytuacji zaobserwowano także w Warszawie. W listopadzie 19 zakładów zamierzało zwolnić 2285 osób. Miesiąc wcześniej były to odpowiednio 23 zakłady i 3105 pracowników.
Nie wszędzie jednak zauważono polepszenie sytuacji. – U nas listopad był trudnym miesiącem. Liczba zapowiedzianych zwolnień była wysoka, a w dodatku firmy zaczęły pytać nas o to, w jaki sposób można dostać wypłaty z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Obawiam się, że w najbliższych miesiącach czeka nas fala upadłości firm – mówi Zdzisław Szczepkowski, szef WUP w Olsztynie. Dodaje, że w jego regionie sytuacja na rynku pracy pogarsza się najszybciej i najwolniej poprawia. – Kiedy sytuacja w gospodarce pogarsza się, firmy w pierwszej kolejności tną zatrudnienie w terenie, a nie w centrali. Kiedy się poprawia, zatrudniają na końcu – mówi Szczepkowski.
Czy mniejsza skala zwolnień grupowych oznacza poprawę sytuacji. – Na razie za wcześnie o tym mówić, ale sprzeczne sygnały docierające do nas z rynku pracy mogą być już zwiastunem tego, że w drugiej połowie roku sytuacja na rynku pracy będzie się poprawiać. – komentuje Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku, i dodaje, że na razie nie można jeszcze mówić o odwróceniu trendu.
Mniejsza skala zapowiadanych zwolnień grupowych oznacza także, że firmy, kiedy tylko mogą, starają się ich unikać. – To kosztowny sposób rozwiązywania umów o pracę, dlatego wielu przedsiębiorców woli zwalniać co jakiś czas po kilku pracowników, niż przeprowadzać od razu dużą restrukturyzację – tłumaczy Monika Zakrzewska, ekspert PKPP Lewiatan. Jej zdaniem takie działania pozwalają elastyczniej reagować na zmieniającą się sytuację w gospodarce. – Firmy nauczone doświadczeniami zwolnień w 2009 r. wiedzą, że ponowne zatrudnienie pracowników jest trudniejsze i droższe od zwolnień – zgadza się Wiesława Lipińska.