Ministerstwo powołało jednak biegłych z zakresu religioznawstwa. Ci napisali, że „mamy do czynienia z czymś w rodzaju antyreligii". Uznali, że pastafarianizm powstał, „by przez ośmieszenie skrytykować pewne elementy istniejących religii", głównie chrześcijaństwa.
Odmowę rejestracji pastafarianie uważają za krzywdzącą. – Dogmaty innych religii też mogą się wydać śmieszne – mówi Andrzej Kuliński. Dodaje, że jest osobą wierzącą. – Bez dwóch zdań zostałem dotknięty przez Potwora makaronową macką. W przeciwnym razie nie pełniłbym wysokiej funkcji w Kościele – podkreśla.
Żart z prawa?
Wątpliwości co do decyzji ministerstwa mają też niektórzy eksperci z zakresu religioznawstwa. – Kościół Potwora Spaghetti to przedstawiciel tzw. joke religions, czyli religii żartobliwych, a staranie o rejestrację interpretuję jako próbę kompromitacji mankamentów systemu prawnego regulującego życie religijne – ocenia prof. Zbigniew Pasek z Pracowni Badań Współczesnych Form Duchowości AGH.
Jednak jego zdaniem to, że wśród pastafarian nie ma osób wierzących, wcale nie jest pewne. – Dobra ekspertyza wymaga obserwacji uczestniczącej. Trzeba by wśród tych ludzi pomieszkać, zobaczyć, czy prowadzą życie religijne i żyją według zasad wiary – podkreśla.
W skardze do sądu wyznawcy Potwora Spaghetti napisali, że zostali potraktowani „arbitralnie", i domagają się uchylenia decyzji ministerstwa. Werdykt sądu najprawdopodobniej poznamy jeszcze we wtorek. – Co do zasady przed sądem administracyjnym odbywa się tylko jedna rozprawa. Strony mogą zabrać głos i sąd wydaje orzeczenie – tłumaczy mec. Dariusz Goliński, który reprezentuje Kościół Latającego Potwora Spaghetti.
Dobro vs. nienawiść
Poseł PiS Jan Dziedziczak mówi, że jest spokojny o orzeczenie. – Państwo nie pozwoli na kpiny z ludzi wierzących. Za religią idzie dobro, a tu mamy tylko nienawiść i próbę poniżenia innych – ocenia.