Zmarnowana okazja
– Kryzys w Mali unaocznił nieszczerość militarnych pretensji Europy i brak wspólnego celu. Został jakby wymyślony po to, żeby dać Unii Europejskiej długo oczekiwaną okazję do wysłania grupy bojowej. Na dyżurze była grupa francusko-niemiecko-polska. ONZ i cała społeczność międzynarodowa jednomyślnie poparły konieczność interwencji wojskowej. A jednak wydaje się, że opcję wysłania grupy bojowej odrzucono właściwie bez żadnego poważnego namysłu – mówi „Rz" Nick Witney, ekspert European Council for Foreign Relations, były brytyjski dyplomata i były pierwszy szef Europejskiej Agencji Obrony. Podobnie konflikt w Mali, jako modelowy przykład zastosowania europejskich grup bojowych, widzi Clara Marina O'Donnel, ekspertka Centre for European Reform w Londynie. Według niej może nie w pierwszej fazie, gdy potrzebna była szybka reakcja i lepiej sprawdziły się jednolite siły francuskie. – Ale w kolejnych fazach idealne byłoby wykorzystanie grupy bojowej – mówi O'Donnel. Przyznaje jednak, że trudno jej się wypowiadać na temat przygotowania tej konkretnej grupy do ekspedycji afrykańskiej. – Problem z grupami bojowymi polega na tym, że ich poziom jest różny. Wiadomo, że zawsze dobrze przygotowane są oddziały szwedzkie. Również brytyjskie i francuskie, które są doświadczone w zagranicznych misjach wojskowych. Gorzej jest z Niemcami, politycznie niechętnymi interwencjom – mówi ekspertka w rozmowie z „Rz".
Jaka polityka obronna?
Okazją do dyskusji o grupach bojowych jest spotkanie unijnych ministrów obrony w poniedziałek w Luksemburgu. Potem przez kolejne miesiące będą trwały konsultacje na innych szczeblach, aż do unijnego szczytu w grudniu, który po raz pierwszy od wielu lat ma być właśnie poświęcony polityce obronnej. Polsce zależy na tym, aby Unia Europejska stała się w końcu platformą współpracy również w tej dziedzinie, czemu sprzyja wyraźna zachęta ze strony Waszyngtonu zmęczonego już rolą światowego policjanta. – Bardzo dobrze nam się współpracuje w tej dziedzinie z Francją – przyznaje minister Siemoniak.
Francja jeszcze za czasów poprzedniego prezydenta wróciła do struktur wojskowych NATO, a obecny gospodarz Pałacu Elizejskiego Francois Hollande podjął śmiałą decyzję o interwencji w Mali i chce wzmocnienia zdolności obronnych UE. – W tym celu z pewnością należy pomyśleć o stworzeniu europejskiego centrum dowodzenia z prawdziwego zdarzenia. Można by się też zastanowić nad przejęciem misji w Kosowie od NATO. To idealne zadanie dla Unii. Doświadczenia tam pozyskane mogłyby być potem wykorzystane w innych misjach w przyszłości – uważa polski minister.
Zalążek wojska Unii
Unijne grupy bojowe pełnią półroczne dyżury od stycznia 2007 roku. Są to międzynarodowe kontyngenty wojskowe wielkości batalionu (w sile około 1500 żołnierzy), które można szybko wysłać w dowolne miejsce świata na misję trwająca do 30 dni. W razie uzasadnionej potrzeby czas misji można przedłużyć do 120 dni.
Do wysłania grupy bojowej na misję potrzebna jest jednomyślna zgoda wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej.