Po tragedii wojskowej CASY w Mirosławcu i tupolewa w Smoleńsku wyszły na jaw wieloletnie zaniedbania w Siłach Powietrznych i MON, w tym kuriozalne oszczędności, łamanie procedur, ale też przymykanie oka na brawurę. Okoliczności śmierci żołnierza GROM sprzed roku, które ujawnia „Rz", szokują. Pokazują, że w kolejnej elitarnej jednostce wciąż igra się z ludzkim życiem.
Wersja prawdopodobna
Pod koniec marca 2012 r. w wojskowym ośrodku w Mrągowie, pod wodą, podczas szkolenia dla nurków bojowych Wojsk Specjalnych ginie niespełna 40-letni podporucznik GROM. Do dziś, po ponad rocznym śledztwie, ani biegli, ani prokuratorzy nie odpowiedzieli na pytanie, co dokładnie doprowadziło do śmierci Damiana P.
Zagadkę mógłby rozwikłać eksperyment procesowy, ale prokuratura nie zdecydowała się go przeprowadzić z powodu zbyt dużego ryzyka utraty życia przez wykonującego go nurka. – Dlatego przyjęliśmy wersję prawdopodobną i wyjaśniliśmy tyle, ile dało się wyjaśnić – podkreśla płk Tomasz Jabłoński, wojskowy prokurator garnizonowy w Olsztynie, która prowadziła śledztwo.
Niedotlenienie powoduje, że ofiara zapada w letarg, nie szarpie się
Po śmierci gromowca wyszło na jaw, że żołnierze tej formacji od lat nurkowali bez podstaw prawnych ściśle określających zasady bezpieczeństwa pod wodą, a ich szkolenie nurkowe – co wytknął biegły – opierało się na wiedzy bardziej doświadczonych żołnierzy i nieobowiązujących przepisach, np. „Przepisach Nurkowania" wydanych w 1984 r.