Reklama

Pułapka zastawiona na specsłużby

Organa ścigania nie znalazły żadnych dowodów na to, by za aferą podsłuchową stały obce państwa. A główny bohater afery próbuje obciążyć ABW i CBA.

Publikacja: 10.10.2014 02:00

Marek Falenta

Marek Falenta

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzin?ski Robert Gardzin?ski

Kiedy Donald Tusk występował w czerwcu w Sejmie, sugerował, że za aferą podsłuchową stoją Rosjanie. Dziś, po niemal czterech miesiącach śledztwa, wygląda na to, że się zagalopował. W kilku źródłach – w służbach specjalnych oraz wśród wysokiej rangi polityków – potwierdziliśmy, że organa ścigania nie znalazły żadnych dowodów wskazujących na to, by afera była inspirowana przez obce państwa. Prokuratura nie ma nawet wiarygodnych poszlak wskazujących, by to obce specsłużby odpowiadały za nagrywanie polskich polityków albo też doprowadziły do publikacji nagrań.

– Nie wiem, dlaczego premier powiedział w Sejmie te słowa. To nigdy nie miało pokrycia w rezultatach śledztwa – mówi „Rz" wysokiej rangi oficer ABW, zaangażowany w dochodzenie.

Szefowie CBŚ oraz ABW odcinają się od związków z Falentą. Sprawę bada prokuratura

Specjalna grupa śledcza składająca się z oficerów ABW oraz policyjnego CBŚ szukała wątków zagranicznych (czyli kontrwywiadowczych) w kilku obszarach. Pierwszy dotyczył jednego z nagrywających kelnerów z restauracji Sowa&Przyjaciele – Łukasza N. W przeszłości pracował on w nieistniejącej już knajpie Lemongrass, jednym z ulubionych miejsc biesiad polityków PO.

Restauracja splajtowała, m.in. z tego powodu, że ABW ostrzegło polityków, że stoją za nią Rosjanie. Właściciel Lemongrassu był w przeszłości dyrektorem finansowym polskiego oddziału rosyjskiego koncernu paliwowego Łukoil. Jego syn jest kolegą Łukasza N. – i ten wątek był intensywnie sprawdzany.

Reklama
Reklama

– Z naszych ustaleń wynika jednak, że łączyły ich głównie wspólne imprezy, picie, jakieś narkotyki. Żadnej polityki ani roboty wywiadowczej – mówi nasz rozmówca, zaangażowany w śledztwo prokuratury.

Po wtóre, chodziło o handel rosyjskim węglem. Główny podejrzany o zlecanie nagrywania w warszawskich restauracjach to biznesmen Marek Falenta, który m.in. zajmuje się sprowadzaniem węgla ze Wschodu. Ponieważ w Rosji cały handel surowcami znajduje się pod kuratelą służb specjalnych, sprawdzano, jakie Falenta ma kontakty na Wschodzie. I nie znaleziono niczego, co wskazywałoby, że działał na zlecenie z Rosji.

Falenta ma nową linię obrony – powtarza, że na rok przed wybuchem afery informował oficerów ABW i CBA, z którymi się spotykał, o trwającym w warszawskich restauracjach procesie nielegalnego nagrywania. Jest w tym sugestia, że Falenta miał regularny kontakt z polskimi służbami specjalnymi. To spory kłopot dla szefów ABW oraz CBA – niemal otwarte oskarżenie, że odpowiedzialny za największy skandal polityczny ostatnich lat mógł być ich informatorem.

Pod koniec września na posiedzeniu sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych posłowie zapytali o to szefa ABW płk. Dariusza Łuczaka. Pułkownik dał do zrozumienia, że Falenta nie był informatorem ABW.

– Nasi ludzie z jednej z delegatur z południa Polski spotykali się z Falentą, żeby rozmawiać m.in. o biznesie węglowym, którym się intensywnie interesujemy. Donosił głównie na swoich konkurentów. Ale nie był naszym zarejestrowanym informatorem – opowiada „Rz" oficer ABW.

Bardziej wstrzemięźliwy jest szef CBA Paweł Wojtunik. Podczas wczorajszego posiedzenia Komisji ds. Służb Specjalnych nie chciał się odnieść do sugestii, że Falenta był zarejestrowany jako agent przez CBA – taką informację podała „Gazeta Wyborcza".

Reklama
Reklama

– Szanująca się służba specjalna nie wypowiada się na temat tego, czy ktoś był czy nie był jej agentem – tłumaczy w rozmowie z  „Rz" Wojtunik. I zapewnia: – Nie ma żadnych dowodów na to, że przed wybuchem afery CBA miało informacje o podsłuchach w restauracjach.

Nieoficjalnie wiadomo, że w ABW i CBA wszczęto wewnętrzne dochodzenia, by ustalić, kto utrzymywał relacje z Falentą i jakie miały one charakter. Oficerów, którzy się z nim spotykali, badano nawet na wariografie, by sprawdzić, czy mówią prawdę, twierdząc, że Falenta nie informował ich o nagrywaniu polityków i biznesmenów. Sprawę bada prokuratura, szukając zaniedbań w specsłużbach.

– Jestem spokojny. Mam teczkę dokumentów na ten temat w wydziale wewnętrznym na wypadek zainteresowania prokuratury – mówi nam przedstawiciel jednej ze służb. – Falenta opowiada takie rzeczy, bo walczy o życie. Dziś wiemy już, że nagrywanie to była jego stała praktyka biznesowa. Nagrywał nawet posiedzenia władz swych spółek, o czym prezesi i członkowie ich rad nadzorczych nie mieli pojęcia.

Falenta poza adwokatami wynajął także firmę PR, która doradza mu, jak się bronić.

Kiedy Donald Tusk występował w czerwcu w Sejmie, sugerował, że za aferą podsłuchową stoją Rosjanie. Dziś, po niemal czterech miesiącach śledztwa, wygląda na to, że się zagalopował. W kilku źródłach – w służbach specjalnych oraz wśród wysokiej rangi polityków – potwierdziliśmy, że organa ścigania nie znalazły żadnych dowodów wskazujących na to, by afera była inspirowana przez obce państwa. Prokuratura nie ma nawet wiarygodnych poszlak wskazujących, by to obce specsłużby odpowiadały za nagrywanie polskich polityków albo też doprowadziły do publikacji nagrań.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Służby
Szpiedzy chcą azylu. Zaskakujący finał największej afery wywiadowczej w Polsce
Służby
Ukraińcy dementują plotkę z Telegramu. „Polscy strażnicy graniczni nie pytają o Banderę i Wołyń”
Służby
Ostrzegawczy e-mail tuż przed eksplozją granatnika. Czy wybuch w gabinecie szefa policji był zamachem?
Służby
Gra w głuchy telefon służb. Brakuje wspólnej łączności
Reklama
Reklama