Kiedy Donald Tusk występował w czerwcu w Sejmie, sugerował, że za aferą podsłuchową stoją Rosjanie. Dziś, po niemal czterech miesiącach śledztwa, wygląda na to, że się zagalopował. W kilku źródłach – w służbach specjalnych oraz wśród wysokiej rangi polityków – potwierdziliśmy, że organa ścigania nie znalazły żadnych dowodów wskazujących na to, by afera była inspirowana przez obce państwa. Prokuratura nie ma nawet wiarygodnych poszlak wskazujących, by to obce specsłużby odpowiadały za nagrywanie polskich polityków albo też doprowadziły do publikacji nagrań.
– Nie wiem, dlaczego premier powiedział w Sejmie te słowa. To nigdy nie miało pokrycia w rezultatach śledztwa – mówi „Rz" wysokiej rangi oficer ABW, zaangażowany w dochodzenie.
Szefowie CBŚ oraz ABW odcinają się od związków z Falentą. Sprawę bada prokuratura
Specjalna grupa śledcza składająca się z oficerów ABW oraz policyjnego CBŚ szukała wątków zagranicznych (czyli kontrwywiadowczych) w kilku obszarach. Pierwszy dotyczył jednego z nagrywających kelnerów z restauracji Sowa&Przyjaciele – Łukasza N. W przeszłości pracował on w nieistniejącej już knajpie Lemongrass, jednym z ulubionych miejsc biesiad polityków PO.
Restauracja splajtowała, m.in. z tego powodu, że ABW ostrzegło polityków, że stoją za nią Rosjanie. Właściciel Lemongrassu był w przeszłości dyrektorem finansowym polskiego oddziału rosyjskiego koncernu paliwowego Łukoil. Jego syn jest kolegą Łukasza N. – i ten wątek był intensywnie sprawdzany.