Komendant policji z Sopotu powołał komisję w sprawie pobicia w piątek 24 października taksówkarza przez amerykańskich żołnierzy z fregaty „Hewes”. Chce rozstrzygnąć, kto powinien zajmować się sprawą i kto odpowiada za popełnione wtedy błędy.
Po zajściu pojawiły się głosy oskarżające policję o nieudolność, a Żandarmerię Wojskową o chronienie Amerykanów.
Zdaniem Macieja Gduli, socjologa, członka zespołu „Krytyki Politycznej”, jest to zapowiedź kłopotów, jakie będziemy mieli z amerykańską obsługą tarczy antyrakietowej. – To nie będą harcerze. Sprawa z Sopotu pokazuje, co może zdarzyć się u nas – mówi Gdula. Zaznacza, że historia obecności wojsk USA w Europie pokazała, jakie problemy są z żołnierzami.
Do bójki doszło ok. godz. 23 przed sopockim Grand Hotelem. Kilku Amerykanów zaatakowało taksówkarza, bo nie mogli się z nim dogadać w sprawie ceny za kurs. Piotr L. uderzył głową o chodnik i trafił do szpitala z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Na miejsce przyjechała policja, a wkrótce po niej Żandarmeria, która – jak twierdzą policjanci – przejęła sprawę.
– Nie przejęliśmy marynarzy – zaprzecza mjr Marcin Wiącek, rzecznik ŻW. – Staraliśmy się pomóc policji. Gdy przyjechali nasi oficerowie, większość żołnierzy już siedziała w autokarze. Nie mieliśmy z nimi kontaktu.