Cały spór dotyczy art. 42 ust. 4 [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=5CB5CFF53559BC8E909850C6DC75823B?id=292862]ustawy o pracownikach samorządowych[/link] (ups). Wynika z niego, że tej grupie zatrudnionych za pracę w nadgodzinach przysługuje czas wolny albo zwykłe wynagrodzenie – bez żadnych dodatków. To mizerna rekompensata, ponieważ [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=F1816F9E3AE09EC966E8E9E850A4BA7C?id=76037]kodeks pracy[/link] poza czasem wolnym za każdą godzinę nadliczbową gwarantuje normalne wynagrodzenie oraz 50- lub 100-proc. dodatek.
[wyimek]222 tys. pracowników samorządowych było zatrudnionych z końcem 2008 r. tylko w administracji samorządu terytorialnego[/wyimek]
[srodtytul]Dla wszystkich równo[/srodtytul]
Ustawa o pracownikach samorządowych nie jest samodzielnym aktem prawnym. W sprawach nieuregulowanych odsyła do kodeksu pracy. I ten – zdaniem większości ekspertów – należy stosować pomocniczo przy interpretacji art. 42 ust. 4 ups. Mówi on o wynagrodzeniu, ale nie wiadomo, czy ustawodawca ma na myśli dodatki czy płacę podstawową. Kancelaria Premiera twierdzi, że chodzi tylko o tę drugą. W piśmie przysłanym do „Rzeczpospolitej” czytamy: „Art. 42 ust. 4 ww. ustawy o pracownikach samorządowych stanowi lex specialis w stosunku do przepisów kodeksu pracy (...) Obowiązujące regulacje nie przewidują dodatków ani 50 proc., ani 100 proc. za godziny nadliczbowe. A zatem pracownikowi samorządowemu za pracę w godzinach nadliczbowych należy się wynagrodzenie, a nie dodatek (...)”.
– Tak być nie może, bo konstytucja na takie praktyki nie pozwala. Wynika z niej przecież, że nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym ani gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny (art. 32 ust. 2). Kancelaria Premiera powinna zmienić stanowisko w tej sprawie, bo żadna urzędnicza interpretacja nie może pozbawiać pracowniczych praw – tłumaczy prof. Genowefa Grabowska, konstytucjonalistka z Uniwersytetu Śląskiego.