Czy wystarczy, że zapadną się Tatry, czy równocześnie muszą się zapaść także Bieszczady, a w ich miejscu bezwarunkowo musi się pojawić ziejący lawą i pyłem wulkanicznym krater? Czy wystarczy, że Bałtyk wystąpi z brzegów od Szczecina po Trójmiasto i spłynie do Wielkopolski i na Mazowsze, czy też musi spłynąć aż na Śląsk i do Małopolski?
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gabryel/2010/05/25/nadzwyczajny-stan-nienadzwyczajny/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Cóż, wydaje się rzeczą dość oczywistą, iż rząd Donalda Tuska powstrzymał się od wprowadzenia stanu klęski żywiołowej głównie (wyłącznie?) po to, aby nie trzeba było przesuwać terminu wyborów prezydenckich. I wiele wskazuje na to, że stało się tak za zgodą nie tylko rządzącej Platformy Obywatelskiej, ale także opozycyjnego Prawa i Sprawiedliwości. A wbrew woli części mniejszych ugrupowań.
Tak, to prawda, nigdzie nie jest wyraźnie zapisane, w jakich okolicznościach rząd nie ma wyboru i musi ogłosić stan klęski żywiołowej, a w jakich może sobie pozwolić na nieuczynienie tego. Rząd sam to ocenia i bierze za swą decyzję (lub jej brak) odpowiedzialność. I dobrze.
Wiadomo też jednak, że po wprowadzeniu takiego stanu nadzwyczajnego akcja ratownicza na zalanych terenach przebiegałaby zapewne dużo sprawniej, już choćby z tego powodu, iż nie trzeba byłoby nikogo prosić o zgodę na ewakuowanie go, lecz wydawano by w tej sprawie administracyjne nakazy. A to wydatnie podniosłoby skuteczność operacji ratunkowej i w dodatku obniżyło jej koszty – mniej byłoby pracy dla amfibii i łodzi, rzadziej kursowałyby wodne taksówki. Ale przecież tych ułatwień w prowadzeniu akcji ratowniczej, wynikających z ustawy o stanie klęski żywiołowej, jest znacznie więcej.