Dla obserwujących posiedzenie połączonych senackich komisji w sprawie ustawy kagańcowej szokiem musiał być proces legislacyjny przejrzysty i otwarty na argumenty ekspertów. Pojawiły się nawet ekspertyzy Biura Legislacyjnego. W porównaniu z izbą niższą to inny świat.

Wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta uparcie twierdził, że ustawa nie jest niczym innym niż powieleniem rozwiązań funkcjonujących w innych państwach europejskich. Ciekawe, czy przejął się, gdy eksperci, a w tym jego niedawny promotor prof. Robert Grzeszczak z UW, wskazał, że to nieprawda, wytykając mu błędy i nieścisłości. Ta dyskusja prowadzi do smutnego wniosku, że nawet uniwersytecka edukacja ustępuje przed polityką i partyjnością. I nie daje się to pogodzić z nauczaną na uczelniach wyższych zasadą prymatu konstytucji, która głosi, że przed ustawami pierwszeństwo ma prawo unijne, które należy wykonywać.

Czytaj także: W Senacie będą chcieli odrzucić ustawę kagańcową

Ustawa nie dość, że nie realizuje wyroku TSUE, to pogłębia kryzys w wymiarze sprawiedliwości i miesza wszystkim obywatelom w głowach. Zdaje się bowiem mówić, że to sędziowie, a nie rząd wywołali kryzys – podczas gdy jest na odwrót. I nie jest przypadkiem, że europejscy sędziowie popierają polskich, którzy nie akceptują poczynań KRS. Zamierzają dać temu wyraz na sobotnim Marszu Tysiąca Tóg.

Ustawa zamyka usta sędziom, a jej wejście w życie spowoduje kolejne postępowania przeciw Polsce, co znów skończy się w unijnym trybunale. Zapewne nie natychmiast, może więc władza liczy na zbawienny upływ czasu. Tylko że już dziś polski przedsiębiorca, który chce wykonania za granicą polskiego wyroku, będzie musiał czekać, aż tamtejszy sąd sprawdzi, czy w Polsce orzekał sędzia o niekwestionowanym statusie. I można być pewnym, że przeciwnik procesowy będzie chciał to podważyć.