– by można ich było odwołać jedynie na drodze postępowania dyscyplinarnego, tak jak sędziów.
Skoro jest tak fajnie i wszyscy dookoła chcą powrotu asesorów, to dlaczego jest tak źle? Dlaczego Trybunał Konstytucyjny w 2007 r. zakazał instytucji powstałej jeszcze w czasach konstytucji marcowej? Prawda, mówienie o „zakazie" jest tu może zbyt kategoryczne. To nie jest zakaz bezwzględny. Fakt jest jednak faktem, że TK przymusił ustawodawcę do wyeliminowania asesorów z wymiaru sprawiedliwości. Swoje dołożył również Trybunał w Strasburgu, przed którym Polska zaczęła przegrywać sprawy z powodu orzekania przez asesorów o tymczasowych aresztach.
Z pewnością decyzja o wyeliminowaniu asesorów z wymiaru sprawiedliwości nie przyszła sędziom TK łatwo. Mieli przecież świadomość, że to tania siła robocza wymiaru sprawiedliwości, że „załatwiają" rocznie w sądach trzy miliony spraw, że co czwarty sędzia w rejonówce to asesor. Tym razem jednak wartości konstytucyjne były na tyle mocne, że wygoda wymiaru sprawiedliwości musiała przed nimi ustąpić. Trybunał nie miał złudzeń, że powoływanie i możliwość odwoływania asesorów przez ministra sprawiedliwości podkopuje konstytucyjną gwarancję sędziowskiej niezawisłości. Łamie zasadę trójpodziału władz, umożliwiając trudny do zaakceptowania wpływ władzy wykonawczej na sprawowanie wymiaru sprawiedliwości. Wyrok uzasadniała wtedy sędzia Ewa Łętowska i pamiętam do dziś jej słowa: Konstytucja nie przewiduje, by w instancjach sądowych istniały różne gwarancje sędziowskiej niezawisłości. By w sprawach mniej skomplikowanych były mniejsze, a w trudniejszych do osądzenia większe. Każdy ma prawo do rozpatrzenia sprawy przez niezawisły sąd.
To jednak nie sędzia
Jak zwolennicy powrotu asesorów sądowych chcą pokonać w nowej ustawie zasieki, które w 2007 r. zastawił Trybunał? Nie ulega wątpliwości, że klucz do przełamania trybunalskich obwarowań leży w przepisie regulującym powołanie asesora. Chcąc zapewnić mu niezależność od ministra sprawiedliwości, prezydencki projekt przewiduje, że będzie on powoływany na urząd przez prezydenta RP, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa. Asesor składałby przed prezydentem ślubowanie według roty wypowiadanej przez sędziów, uzyskiwałby też immunitet o zakresie identycznym z tym, który mają sędziowie.
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak, jakby warunki brzegowe, które zakreślił w wyroku Trybunał, zostały spełnione. „Tym samym prezydent będzie działał w tym zakresie z wykorzystaniem prerogatywy, o której mowa w art. 144 ust. 3 pkt 17 Konstytucji RP" – napisali autorzy w uzasadnieniu do projektu ustawy. W przepisie o prezydenckich prerogatywach jest jednak pewien szczegół, do którego nie przywiązują, jak sądzę, należytej wagi. Otóż przepis konstytucji nic nie mówi o asesorach sądowych. Prerogatywy prezydenta dotyczą tylko powoływania sędziów. A nikt nie powinien mieć chyba wątpliwości, że asesor to jednak nie sędzia. Gdyby tak było, asesorzy po dziś dzień orzekaliby w sądach bez żadnych konstytucyjnych wstrząsów, które doprowadziły do ich likwidacji.
Czy prerogatywa prezydenta do powoływania sędziów może objąć również asesora? Niestety, autorzy projektu nie stawiają wprost tego pytania w uzasadnieniu. Nie zastanawiają się, czy można ją rozciągnąć w ten sposób, że obejmie nie tylko sędziego, ale i asesora, na przykład w myśl zasady, że skoro konstytucja pozwala prezydentowi na więcej, to pozwala mu też na mniej. Może aż nadto dobrze zdają sobie sprawę, że z kompetencjami organów państwa, zwłaszcza z prerogatywami prezydenta, jest tak, że nie można ich domniemywać, dopowiadać w drodze analogii, ani tym bardziej zmyślać.