Sąd dyscyplinarny zakończył w czwartek proces w tej precedensowej sprawie przeciwko znanej prokurator Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku, publikującej w „Rzeczpospolitej" od 20 lat. „Z uwagi na wagę sprawy" odroczył wyrok do 21 czerwca. Wcześniej rzecznik dyscyplinarny prok. Małgorzata Nowak wniosła o uznanie prok. Mik za winną uchybienia godności urzędu, polegającego na tym, że nie powiadomiła prokuratora krajowego o przesyłaniu od listopada 2016 r. do września 2017 r. redakcji „Rz" swych artykułów.
– Aby przełożony mógł skutecznie złożyć sprzeciw, musi być powiadomiony – dodała, zapewniając, że w sprawie nie chodzi o treść tekstów, ale niedopełnienie formalności.
– Jednak o treść także chodzi – replikował obrońca Beaty Mik, prok. Aleksander Herzog. – W zarzucie mowa jest także o tym, iż opinie obwinionej są niezgodne ze stanowiskiem kierownictwa prokuratury. – A to już byłaby forma zabronionej przez konstytucję cenzury – dodał. Ocenił, że działanie jego mocodawczyni w ogóle nie było deliktem. – Przepis mówi o powiadomieniu o zamiarze podjęcia dodatkowego zatrudnienia, a także o podjęciu lub kontynuowaniu dodatkowego zajęcia – wskazał i skonkludował, że jego klientka nie musiała o niczym zawiadamiać, zresztą miała zgodę jeszcze z 2000 r. od Lecha Kaczyńskiego.
– Ale zmienił się ustrój prokuratury, a decyzje nie są niezmienne – mówiła na to prok. Nowak.
Obrona obwinionej zauważyła jeszcze, że Beacie Mik zarzucono „przekazywanie" artykułów do publikacji. BdTXT - W - 8.15 J: – Takie przekazywanie nie jest „zajęciem" w rozumieniu ustawy. Chyba że chodziłoby o doręczyciela czy listonosza – ironizował prok. Herzog, podkreślając, że z żadnego przepisu nie wynika obowiązek prokuratora zawiadamiania przełożonego, że chce coś gdzieś opublikować. Na koniec wniósł o uniewinnienie oraz o stwierdzenie przez sąd dyscyplinarny „oczywistego braku podstaw do wniesienia oskarżenia" w tej sprawie.