W czwartek, 7 października, po piątej rozprawie, Trybunał Konstytucyjny, przy dwu zdaniach odrębnych, ogłosił większościowy wyrok w sprawie nadrzędności Konstytucji RP nad niektórymi przepisami Traktatu o Unii Europejskiej (sprawa K 3/21).
TK uznał za „zakresowo" niezgodne z Konstytucją RP przepisy centralne dla istnienia Unii: przepis ją ustanawiający, przepis wskazujący na wartości Unii w tym zasadę państwa prawa, przepis potwierdzający zasadę lojalnej współpracy państw z Unią, a także przepis zapewniający skuteczną ochronę sądową w prawie Unii. Zdaniem TK są one niezgodne z Konstytucją ponieważ Trybunał Sprawiedliwości miał nadać im takie znaczenie, że Polska już „nie może funkcjonować jako państwo suwerenne i demokratyczne". Zadziwiające, że przy tym samym ich rozumieniu, inni członkowie Unii pozostają jednak suwerenni i demokratyczni.
Czytaj więcej
Liczy się dialog. Procedura przymuszania kraju UE, by nie naruszał traktatów, może trwać pięć, sześć lat – mówi prof. Ireneusz C. Kamiński z Zakładu Prawa Międzynarodowego Instytutu Nauk Prawnych PAN.
Kolizja, której nie było
Sprawa i zapadłe orzeczenie są bezprecedensowe. Trybunał orzekł o nieistniejącej kolizji konstytucyjnej między prawem Unii a polską ustawą zasadniczą, uznał sprzeczność której nie ma, a przywołał w tym celu najmocniejsze kategorie: suwerenność, tożsamość narodową i konstytucyjną. Co więcej, wyszedł przy tym znacznie poza zakres zaskarżenia sformułowany we wniosku premiera, ustawiając się samemu po części w roli skarżącego i sędziego jednocześnie. Pierwsza część orzeczenia zawiera bowiem swoistą klauzulę generalną, uznającą za niekonstytucyjny, już na przyszłość – hipotetyczny stan, dowolnie wyobrażony sobie przez skład orzekający, jako Unii działającej ultra vires, naruszającej polską Konstytucję, godzącej w suwerenność i demokrację w Polsce. To preambuła polityczna, ubrana w formułę orzeczenia, mająca pozwalać kwestionować te elementy prawa Unii, które władzom krajowym nie odpowiadają.
Górnolotne zadęcie, od którego rozpoczyna się orzeczenie TK ma przykryć to, że stawką w tej sprawie było i jest utrzymanie gwarancji niezawisłości przez polskie sądy. Władzom krajowym zaś idzie o utrzymanie niezgodnych z prawem zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości i ochronę obsadzenia w nim stanowisk osobami mającymi poparcie władz, a powołanych z naruszeniem tak prawa polskiego jak unijnego. Celem jest utrzymanie politycznego wpływu na treść orzeczeń sądowych. Zaś werdykt TK ma być glejtem dla niepodporządkowania się zasadom Unii i niewykonywania orzeczeń unijnego Trybunału Sprawiedliwości, który takiego wpływu nie akceptuje i chroni niezawisłość sądownictwa.