Renata J.-R., sędzia rejonowa, ostatnio orzekała w sądzie w Mińsku Mazowieckim. Trafiła tam w 2009 r. z Warszawy na skutek wyroku Sądu Apelacyjnego – Sądu Dyscyplinarnego. Poprawy jednak nie było. Orzekała najpierw w wydziale rodzinnym i nieletnich, a na koniec swojej kariery zawodowej w wydziale karnym. SA – SD, który prowadził jej ostatnią dyscyplinarkę, okazał się bardzo surowy. W lipcu 2014 r. orzekł wobec niej dwukrotnie złożenie z urzędu, naganę i upomnienie. Każdą z kar za inne zarzucane jej przewinienie.
A za co dokładnie? Głównie opieszałość w podejmowaniu czynności i wyrokowaniu. Prowadziła np. postępowanie w sprawie o alimenty, podczas gdy z dokumentów dołączonych przez powoda do pozwu jednoznacznie wynikało, że w żaden sposób nie zostało potwierdzone ojcostwo pozwanego. Spawa trwała więc dłużej niż powinna.
Sędzia podjęła też decyzję o niesporządzeniu i niewydaniu orzeczeń w dwóch sprawach, mimo że w maju 2012 r. je zakończyła. Zadecydowała, że nastąpi to miesiąc później, ale nie poinformowała stron o odroczeniu ogłoszenia.
Na opieszałości sędzi miały cierpieć dzieci. Ciągłe odraczanie spraw rodzinnych nie pozwalało uregulować spotkań z dziećmi jednego z rodziców czy kwestii alimentów przez czas dłuższy, niż tego wymagała sprawa.
Sąd Najwyższy (sygnatura akt: SNO 58/14), decydując o wydaleniu z zawodu, zmodyfikował wyrok SA. Z kilku zarzutów sędzię uniewinnił lub postępowanie umorzył. Wydalenie z zawodu w jednej sprawie jednak utrzymał. Nie bez znaczenia było to, że ostatni proces dyscyplinarny nie był pierwszym na jej koncie.