Taka jest konkluzja ich dziesięcioletniej pracy z udziałem ponad 20 tłumaczy i współpracowników. Zbadali tysiące listów malarza, dotąd nietłumaczonych, i stworzyli bazę danych liczącą 28 tys. zapisów.
Dotychczas uznawano za właściwą następującą wersję śmierci malarza: van Gogh cierpiał na depresję i w 1889 r. na własną prośbę został przyjęty do ośrodka psychiatrycznego. W maju 1890 r. opuścił klinikę i udał się do lekarza Paula Gacheta w Auvers-sur-Oise niedaleko Paryża. Tu namalował jego portret. Depresja malarza się pogłębiała.
27 lipca postrzelił się w pierś. Dwa dni później zmarł, a jego ostatnimi słowami były: „la tristesse durera toujours" („smutek trwa na zawsze"). Przed śmiercią został zapytany, czy chciał popełnić samobójstwo. – Tak sądzę – odparł. Został pochowany na cmentarzu w Auvers-sur-Oise.
Jednak nigdy nie było jasne, czemu van Gogh udał się na pole, które lubił malować. I czemu zginęły zabrane przez niego przybory malarskie, a także dlaczego nie odnaleziono rewolweru, z którego rzekomo miał strzelać. Nie było też żadnej pożegnalnej kartki. A Steven Naifeh i Gregory White Smith dowodzą, że pocisk trafił w ciało malarza z takiej strony, że nie wygląda to na samobójstwo.
Skoro nikt nie wie, co się tak naprawdę stało, obaj autorzy opracowali swój własny scenariusz wydarzeń. Ich zdaniem van Gogh został zastrzelony przez 16-letniego chłopca imieniem Rene Secretan, który spędzał lato w pobliskim domu. To Rene ubrany w kowbojski strój miał mieć ze sobą zepsuty rewolwer. I razem z innym chłopcem poszedł z van Goghiem na pole. Tam rewolwer wystrzelił – przypadkiem, przez omyłkę? – i trafił malarza. A ten nie chciał, by Rene miał kłopoty i nikomu o tym nie powiedział.