Coraz śmielej starałem się dochodzić do formy nienarzucającej jednej interpretacji, lecz pozostawiającej widzowi pełną swobodę sięgania do własnego świata nieuświadomionych lub przygłuszonych treści jego osobowości. Starałem się i staram się nadal stworzyć formę, która jest tylko początkiem kreowania przez widza dzieła, za każdym razem w innej postaci – mówi o swej twórczości prof. Stanisław Fijałkowski, wybitny malarz, grafik, profesor łódzkiej ASP. Od 17 lutego kilkadziesiąt prac tego twórcy prezentuje Galeria Opera.
Jego obrazy znajdują się w największych muzeach i galeriach świata, były prezentowane na ponad 660 wystawach krajowych i zagranicznych. To człowiek wszechstronny, bardzo pracowity i – jak pisano – prawdziwy pictor doctus. Pomimo ukończenia 93 lat, wciąż aktywny, dobrze toleruje nowinki techniczne, sprawnie posługuje się komputerem, zawsze odpowiada na e–maile.
Pierwsze poszukiwania twórcze Fijałkowskiego przypadają na trudny czas okupacji spędzony na robotach przymusowych w Królewcu w latach 1944–1945. Po wojnie rozpoczął studia malarskie w łódzkiej PWSSP. Był tam uczniem m.in. słynnego Władysława Strzemińskiego, potem jego asystentem. Szybko też stał się jednym z profesorów, którzy kształtowali oblicze tej artystycznej uczelni.
Samodzielną twórczość rozpoczął – jak to często bywa – od buntu wobec swego mistrza Strzemińskiego. W końcu lat 50. zainteresował się możliwościami symbolicznego wykorzystania środków właściwych dla malarstwa abstrakcyjnego. Uznał wtedy, że „nierzeczywisty" kształt ma w obrazie rację bytu tylko wtedy, gdy zostaje nasycony sensem. Mówiąc zaś o swych inspiracjach, nie ukrywa zafascynowania surrealizmem. Przyznaje też, iż duże znaczenie miały dla niego lektury pism Kandinsky'ego oraz Mondriana.
Większość płócien w Galerii Opera to prace najnowsze z lat 2000–2005 oraz 2008–2013. Wszystkie ciekawie kontrastują z bielą ścian sal wystawowych. Łatwo odnajdujemy na tych obrazach – jak pisała prof. Maria Poprzęcka – „lekkie muśnięcia pędzla dynamizujące jednolite malarskie pole, szybkie kreski przebiegające płótno jak niewypruta do końca fastryga, drobiny mocnej barwy rozświetlające zgaszoną płaszczyznę, pewnie prowadzone cienkie linie tnące powierzchnię obrazu, poświata koloru sącząca się spod wykreślonej przez malarza ramy, giętkie, trawiaste źdźbła wyrastające spoza krawędzi form.