Cóż, nie przeceniałbym tego otwarcia. Może zbyt mocno się uniosłem marzeniami... Bo jak widzisz, że ktoś w parku Bródnowskim nasika do rzeźby albo rozbije jakąś pracę uznawaną za dzieło nietykalne, nadchodzi bolesne rozczarowanie. Targówek to miejsce na pracę u podstaw. Działanie tutaj pozwala uświadomić sobie, że żyje się w mrocznej cywilizacji. Oczywiście moje wyprawy w różne zakątki świata uświadomiły mi, że nie jest aż tak źle, ale też zobaczyłem, nad czym trzeba pracować. Tutaj społeczność jest nastroszona, ludzie krzywo na siebie patrzą. Sztuka to skuteczna forma terapii.
[b]W powstanie parku zaangażowałeś dzieci. Na czym polegała wasza współpraca?[/b]
Na tym samym co zawsze – namówieniu ich, żeby dały z siebie to, co uważają, że mają najlepszego. W tym wypadku były to wyobrażenia idealnego ogrodu. Ważne, żeby uczestnicy wnieśli w projekt swój entuzjazm, a nie realizowali tylko pomysł autora. Dzieci są najbardziej otwartą grupą na takie działania. Nie trzeba tracić energii na ich przekonywanie, na obalanie lęków, nieufności, sceptycyzmu czy nawet krytycyzmu. Włączenie w proces jest próbą odtrucia, pokazania, że bycie kreatywnym – choć trudniejsze od stania w szeregu – jest dobre. Chciałem, żeby dzieci zrozumiały, że to, co myślą i robią, może przekładać się na rzeczywistość, być wspólnym dobrem. Nie musi się skończyć na ocenie w zeszycie, ale na czymś wiele wspanialszym – satysfakcji z pokazania czegoś innym.
[b]Praca z sąsiadami znalazła też odbicie w „kosmicznych” podróżach. W czerwcu w złotych skafandrach pojechaliście do Brukseli, w listopadzie do Mali. Jak był cel?[/b]
Nawiązanie kontaktu z osobami z tego samego podwórka, choć w sposób bardziej spektakularny niż wspólne wyjście po chleb do kiosku. Ludzie powinni się bardziej integrować. Otaczające nas systemy dezintegracji, naszpikowane lękiem i podszywane obawą, prowadzą do choroby całego społeczeństwa. Sam tego doświadczyłem. Dlatego podjąłem próbę działania.
[b]Udało się?[/b]