Przeciwieństwo tego, co kojarzy się z jednym z najludniejszych krajów świata, do którego Wojtek Wieteska już kilkakrotnie podróżował – Japonią.
Tym razem nie pokazał scen rodzajowych czy bodaj charakterystycznych typów. Widać fragmenty bliżej niezidentyfikowanej architektury. Kawałek twarzy, tył głowy, falę włosów. Jeśli twarz widać od frontu, to zakrywa ją plastikowy hełm lub chirurgiczna maska – efekt paniki wywołanej ptasią grypą.
Ogólne wrażenie: trafiliśmy do świata anonimów pozbawionych indywidualnych cech. Wszystko jawi się jako urywkowe, niedopowiedziane. Nawet wąskie jak prycza łóżko w hotelowym pokoju wydaje się niekompletne, „jak czegoś ćwierć albo pół” (by zacytować Starszych Panów). Niepełna jest też para uchwycona w antyromantycznym pejzażu wielkich anten satelitarnych.
Dla mnie to najwspanialsze notatki z Japonii, jakie kiedykolwiek widziałam. Ukazują wewnętrzny, mentalny krajobraz mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Ich świadomość emocjonalnej pustki. Bo cybertechnologia nie służy zbliżeniom, pracoholizm nie uczy empatii, tłum nie pomaga pozbyć się stanu osamotnienia. Za symboliczny uważam kadr ukazujący ławki w parku. Tandetne, plastikowe wygnioty; jedno siedzisko wyłamane. Ludzi nie ma. Ławki i żwirek pod nimi pokrywają gęsto różowe płatki. To opadłe kwiaty wiśni. Jak marzenia o cudownym życiu w technoimperium.
[i]