Dlatego, że zdalna rozprawa nie zawsze zastąpi w pełni jawną.
Przed rokiem, kiedy zaczęto poluzowywać antycovidowe rygory, pisałem w tym miejscu, że czas myśleć o przywracaniu jawnych rozpraw, powrocie do klasycznych posiedzeń sądów i duża w tym była rola samych sędziów. Obawiam się, że nie doceniłem, jak prawnicy i sędziowie, a zwłaszcza administratorzy sądownictwa, w tym także politycy, przyzwyczają się do wygody i łatwego poprawiania statystki wydajności.
Jeszcze nie zlikwidowano antycovidowych ułatwień w prowadzeniu spraw z masowym odejściem od klasycznych, stacjonarnych rozpraw w sali sądowej, choćby z plafonami i maseczkami, a już Ministerstwo Sprawiedliwości zaprezentowało projekt ustawy, że zdalne rozprawy mają zostać na stałe.
Pewnie nie uciekniemy od tego trendu, zresztą w sprawie prowadzonej w odległym mieście to znaczne ułatwienie, zwłaszcza dla prawnika obeznanego z techniką zdalnej rozprawy, która niestety czasem szwankuje, ale to pewnie można poprawić. Więcej na zdalnej rozprawie traci uczestnik postępowania, gdyż nie może w pełni przekazać swej argumentacji, emocji, a nawet wiarygodności, które tylko w bezpośrednim kontakcie można wychwycić. Każdy, kto zna sądy, przyzna, że najlepsze pisma procesowego ich nie wyrażą. Chodzi też o to, by uczestnicy rozprawy mieli szanse dostrzec, co interesuje sędziego, czy czegoś nie pomijają i to skorygować.
W sprawach karnych nie zdecydowano się na tak szerokie zdalne prowadzenie rozpraw, a przecież sprawy cywilne bywają nieraz poważniejsze od wielu karnych.