Jedną z największych przeszkód w skutecznym zbawieniu świata przez prawników jest ich częste, niestety, oderwanie od realiów społeczno-gospodarczych analizowanej regulacji prawnej, a także godna podziwu wiara, że za pomocą aktów normatywnych da się naprawdę zmienić rzeczywistość, a nawet nagiąć prawa fizyki czy ekonomii. Ta przypadłość nie jest zresztą właściwa wyłącznie teoretykom prawa, lecz coraz częściej również jego praktykom (nie wyłączając sędziów). Szczególnie jest to widoczne w obszarze, który od kilku lat rozgrzewa emocje komentatorów z dziedzin prawa i ekonomii – tj. w o sporach związanych z kredytami indeksowanymi i denominowanymi do franka szwajcarskiego.
Czytaj także: Przedsiębiorcy z prawami konsumenta od 1 stycznia 2021 r.
Wyobcowana sfera?
Wydaje się, że część dyskutantów uwierzyła, że prawo konsumenckie jest taką wyjątkową dziedziną prawa, immunizowaną na realia gospodarcze, prawa ekonomii, a nawet zwykły rozsądek. Gdyby tak było, czyniłoby to regulacje konsumenckie sferą wyobcowaną z pozostałej części systemu prawa, który – wbrew nadziejom teoretyków – jest zanurzony także w uwarunkowania społeczne oraz gospodarcze.
Z kolei ci, którzy starają się przypomnieć oczywiste prawidła rynku, a także zwrócić uwagę na niesprawiedliwość zgłaszanych daleko idących żądań, są lekceważeni jako ignoranci, którzy „nie rozumieją praw konsumentów i orzecznictwa TSUE".
Dobrym przykładem takiego radykalizmu w myśleniu o prawie konsumenckim jest problem tzw. wynagrodzenia za korzystanie w kapitału na wypadek rozliczeń stron po upadku umowy kredytu.