Jak dziś ocenia pan wpływ kryzysu finansowego na studia MBA?
Bodo Schlegelmilch:
Tak jak każdy kryzys, i ten miał swoje dobre oraz złe aspekty. Z jednej strony spadł popyt na studia menedżerskie ze strony korporacji, które stały się dużo bardziej wstrzemięźliwe w dofinansowaniu nauki pracowników. Jednocześnie wzrósł jednak popyt ze strony indywidualnych uczestników, gdyż ludzie zdali sobie sprawę, że studia MBA stwarzają dodatkowe opcje w karierze, np. dają szansę przejścia z funkcji eksperckich na stanowiska menedżerskie.
A jak kryzys wpłynął na same szkoły biznesu, którym niekiedy przypisywano współodpowiedzialność za krach 2008 r.?
Musieliśmy uwzględnić tę krytykę szkół biznesu, które zaczęły być oskarżane o zbyt duży nacisk na finansowy aspekt zarządzania, a zbyt mały - na zrównoważony rozwój. Przerobiliśmy więc nasze programy nauczania i np. w specjalistycznych studiach MBA już na starcie kładziemy nacisk na zagadnienia związane z etyką, zrównoważonym rozwojem, przywództwem i wartościami. Jednak zamiast ogólnych rozważań analizujemy na zajęciach konkretne kwestie etyczne dotyczące danego obszaru. Okazało się, że nasi studenci zamiast dodatkowych dwóch godzin etyki wolą, by np. na zajęciach z finansów poruszyć kwestię etycznych funduszy inwestycyjnych, a na zajęciach z marketingu dyskutować o reklamach dla dzieci.