Kto nie lubi wybrańców z Google’a

OECD ostrzega przed narastającą nierównością dochodów i pogłębieniem społecznych podziałów. O skutkach przekonują się na własnej skórze pracownicy Google’a i innych firm z Doliny Krzemowej.

Publikacja: 06.04.2014 09:50

Kto nie lubi wybrańców z Google’a

Foto: Bloomberg

- Szkoda, że mnie przy tym nie było - komentuje jeden z internautów krążącą na Twitterze informację o najnowszej akcji anty-technologicznych demonstrantów. Przed kilkoma dniami kilkanaście osób zablokowało na przystanku w Oakland firmowy autokar przewożący pracowników Yahoo. Wdarli się na dach i zwymiotowali na przednią szybę.

To najnowsza z serii akcji, które od końca zeszłego roku miesiącach nakręcają niechęć „zwykłych mieszkańców" San Francisco do działających w Dolinie Krzemowej firm i pracujących tam tysięcy dobrze opłacanych specjalistów.

Integracja w Google bus

Niechęć skupiła się na razie na autokarach dowożących ich do pracy, potocznie określanych jako Google buses. Google był w Dolinie Krzemowej pionierem zorganizowanego firmowego transportu – próbując przekonać swych pracowników, by zostawili auta w domu, zapewnił im bezpłatny i wygodny dojazd do pracy.

Stał się on jednym z bardziej atrakcyjnych benefitów firmy, bardzo zresztą chwalonym za swój ekologiczny aspekt, bo grupowe dojazdy zmniejszają emisję spalin i korki na drogach, nie wspominając o miejscach na firmowych parkingach. Co więcej, kilkadziesiąt minut wspólnego podróży to dodatkowa okazja do integracji zespołu

Pomysł podchwyciły więc inne spółki technologiczne i teraz na firmowe kampusy w Dolinie Krzemowej zajeżdżają dziesiątki autokarów dziennie dowożąc m.in. pracowników Yahoo, Apple czy Facebooka.

Susan Shaheen z Centrum badań zrównoważonego transportu na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley podkreśla w rozmowie z portalem Govtech.com, że w ostatnich latach firmy technologiczne stworzyły największą w USA alternatywną sieć transportową, na którą rocznie wydają dziesiątki milionów dolarów.

- Idea była szczytna, ale przyniosła niezamierzony efekt. Tak się dzieje, gdy coś się rozrasta na nieoczekiwaną skalę - ocenia Shaheen. Sama tylko flota Google bus (co prawda największa w branży) liczy dziś setkę autokarów, wożących codziennie 4 tys. pasażerów na 40 trasach.

Pikieta na przystanku

W San Francisco zaczęło się od kilku pikiet przeciw bezpłatnemu korzystaniu przez firmowe autokary z publicznych przystanków, choć zezwoliły na to władze miejskiej spółki transportowej.

Szybko jednak protesty przeciw „konwojom nerdów" nabrały szerszego, społecznego kontekstu. Ich uczestnicy narzekali przed kamerami i w gazetach, że świetnie opłacani specjaliści IT osiedlając się w San Francisco windują ceny wynajmu domów w okolicy. Nie wspominając o tym, że kłują w oczy zamożnością mniej zasobnych sąsiadów mieszkających tam od czasów „dzieci kwiatów". Według stanfordzkiego Centrum ds. Ubóstwa i Nierówności, prawie jedna czwarta mieszkańców miasta żyje poniżej granicy ubóstwa.

Protestujący przypominali statystki, według których w zeszłym roku ceny najmu wzrosły w San Francisco o 15 proc. a w niektórych rejonach nawet o jedną trzecią. Kontrowały to władze miasta i organizacje przedsiębiorców zwracają uwagę, że wyższe czynsze to większe dochody właścicieli nieruchomości, a na dobrze zarabiających specjalistach zarabiają przecież sklepy, restauracje i firmy usługowe.

Elita z pluszowego fotela

Dla „zwykłych mieszkańców" San Francisco utyskujących na kiepską jakość transportu miejskiego, wygodne klimatyzowane autokary z wi-fi i pluszowymi fotelami (podkreślał je prawie każdy reportaż o protestach) stały się uosobieniem młodej i zamożnej elity - technologicznych nuworyszów. Działacze kilku organizacji (od anarchistów, po obrońców praw mieszkańców eksmitowanych za zaległości w czynszach) podkreślali, że to symbol rosnących w mieście społecznych podziałów.

Na te podziały, które w latach kryzysu nasiliły się w wielu miejscach na świecie, coraz częściej zwracają też uwagę ekonomiści i socjolodzy. Jak podkreśla niedawny raport OECD, w minionych pięciu latach (2007- 2012) liczba osób żyjących w gospodarstwach domowych bez dochodu z pracy podwoiła się w Grecji, Irlandii i Hiszpanii, rosnąc o jedną piątą w USA, Portugalii Słowenii czy we Włoszech ( W Polsce nieco spadła, do ok 14 proc.).

Co więcej w części państw OECD (na czele z USA i Wielką Brytanią), udział 1 proc. najbogatszych osób w łącznych dochodach podwoił się w porównaniu z połową lat 80., a w większość krajów wzrósł. W przeważającej części Europy, w USA spadło zadowolenie z życia i narastają frustracje tych, którzy przez bezrobocie, albo kiepską pracę czują się wykluczeni.

Kamieniem w Google'a

W San Francisco emocje podgrzewały informacje, jak ta z niedawnego raportu Uniwersytetu Kalifornijskiego. Według niego, przeciętny pasażer Google bus to 30-letni singiel z co najmniej 100 tys. dolarów rocznej pensji.

–Te autobusy są symbolem wszystkich przywilejów, które mają ci ludzie. Co, może są za delikatni, by móc korzystać z miejskiego transportu. Ja z niego korzystam od 45 lat- obruszał się w rozmowie z CNBC jeden z uczestników protestów.

Przystankowe akcje przerodziły się w ogólne wystąpienia przeciw technologicznym elitom. Zaczęły się też zaostrzać.

Po pikietach i ulotkach, zaczęły się blokady firmowych autobusów i próbujących wejść tam pracowników. Ktoś kamieniem wybił szybę w autokarze Google'a, w kilku innych przecięto opony. Odpryski protestów przeniosły się też, choć w mniejszej skali, do innych centrów branży IT, m.in. do Seattle.

Informatycy jak bankierzy

Nastrojów w San Francisco nie uspokoiła specjalnie styczniowa decyzja władz miasta, które wprowadziły dla firmowych autokarów opłatę za korzystanie z publicznych przystanków. Co prawda opłata (firma płaci od autobusu dolara za każdy przystanek, na którym ten się zatrzymuje) nie jest wygórowana.

Nie zadowoliło to protestujących, którzy przypominali, że dwukrotnie więcej kosztuje przejazd zatłoczonym miejskim autobusem. Nie przekonały ich argumenty władz miasta, że wyższe opłaty trzeba przegłosować w referendum. Ani gest Google'a, który przekazał władzom San Francisco prawie 7 mln dolarów na darmową komunikację dla dzieci z ubogich rodzin.

Nagłośniony w amerykańskich mediach kalifornijskie protesty dziennikarze porównywali do nowojorskiej akcji „Okupuj Wall Street". Jej uczestnicy zdobyli przed trzema laty spore poparcie opinii społecznej protestując przeciw chciwości bankierów, nierównościom społecznym i korporacjom.

Tyle, że ciężko pracujących na swe pensje młodych informatyków, (których nie stać na zamieszkanie w Dolinie Krzemowej) trudno porównywać do cwanych bankierów zarabiających miliony na ryzykownych operacjach. Można to uznać za jeden z efektów kryzysu, że  symbolem elity staje się nie prywatny odrzutowiec, a pracowniczy Google bus.

- Szkoda, że mnie przy tym nie było - komentuje jeden z internautów krążącą na Twitterze informację o najnowszej akcji anty-technologicznych demonstrantów. Przed kilkoma dniami kilkanaście osób zablokowało na przystanku w Oakland firmowy autokar przewożący pracowników Yahoo. Wdarli się na dach i zwymiotowali na przednią szybę.

To najnowsza z serii akcji, które od końca zeszłego roku miesiącach nakręcają niechęć „zwykłych mieszkańców" San Francisco do działających w Dolinie Krzemowej firm i pracujących tam tysięcy dobrze opłacanych specjalistów.

Pozostało 91% artykułu
Rynek pracy
Kogo szukają pracodawcy? Rośnie liczba wolnych miejsc pracy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rynek pracy
Coraz więcej niepracujących przypada na pracujących. W tych regionach jest najgorzej
Rynek pracy
Coraz więcej pracujących cudzoziemców. Najwięcej jest ich na Mazowszu
Rynek pracy
Listopadowe dane z rynku pracy w USA nieco lepsze od prognoz
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rynek pracy
Czy strategia migracyjna zatrzyma boom w budownictwie