– Opór przed telepracą wynika głównie z braku zaufania szefów do pracowników – twierdzi Marcin Opas, prezes spółki doradczo-szkoleniowej DTI (dawniej Firma 2000). Jedna trzecia jej pracowników pracuje zdalnie. Część z nich to specjaliści od lat związani z firmą, a pozostali wykonują bardzo konkretne zadania.
Etatowi przy biurku
Przed dziewięcioma miesiącami do zdalnych pracowników DTI dołączył też dwuosobowy zarząd firmy. Marcin Opas przyznaje, że do takiego kroku skłoniła go przede wszystkim konieczność ograniczenia stałych kosztów, w tym kosztów wynajmu biura. W mniejszym, tańszym biurze, gdzie na co dzień pracuje kilka osób, szefowie pojawiają się na spotkaniach z pracownikami. Spotkania biznesowe i tak z reguły odbywają się w siedzibie klienta.
DTI sprawdza teraz na własnym przykładzie zalety telepracy, do której przekonywał unijny projekt, który firma realizowała przed kilkoma laty. Przeprowadzone wówczas badania wykazywały, że po zdalną pracę sięga co siódma z firm w Polsce, a trzy na 100 bazują na telepracownikach.
Nowych badań nie ma, ale jak ocenia dr Ewa Stroińska, autorka poradnika o zarządzaniu zdalną pracą („Elastyczne firmy zatrudnienia"), jej popularność utrzymuje się na podobnym poziomie. Przynajmniej w przypadku stałych pracowników. Jeśli firmy stosują telepracę na większą skalę, to głównie wobec zatrudnianych na kontraktach wolnych strzelców.
Rozwój IT to za mało
Katarzyna Pieciul, szefowa konsultantów w firmie doradczej LHH DBM, gdzie przed kilkoma laty wprowadzono formułę „home office", ustalając zasady zdalnej pracy z domu, ocenia, że jej popularność zmienia się falami. Są okresy dużego natężenia projektów, gdy część konsultantów chce dwa–trzy dni w miesiącu popracować koncepcyjnie w domu. Z home office korzystają też kobiety kończące urlop macierzyński. Jednak wysypu zdalnej pracy nie ma.