W ubiegłym miesiącu pracodawcy zatrudnili ponad 100 tys. pracowników, a część z nich od razu postanowiła zabezpieczyć się przed zwolnieniem. Eksperci tłumaczą to obawą przed utratą pracy w sytuacji, gdy wciąż notuje się u nas dwucyfrowe bezrobocie, ale podkreślają ekspansję instytucji oferujących takie ubezpieczenia.
– Oferta, która do tej pory kojarzyła się przede wszystkim z bankiem i kredytem, dziś dostępna jest np. u operatorów telefonii komórkowej, a nawet jako dodatek do standardowych ubezpieczeń komunikacyjnych – podkreśla Marcin Tarczyński, analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Jakie pieniądze potrzebne są na takie składki? Kwoty bardzo zróżnicowane – miesięcznie od 2,5 do 30 zł. W razie zwolnienia można liczyć na comiesięczny zastrzyk gotówki sięgający od 300 do 2 tys. zł. Jedyny warunek ubezpieczenia to stałe zatrudnienie na czas nieokreślony. Niektórzy ubezpieczyciele przyjmują osoby prowadzące działalność gospodarczą.
– Przed dwoma laty rozpoczęliśmy sprzedaż polis w sieci Auchan i Leroy Merlin. W zależności od wysokości składek – 2,5 zł, 5 i 10 zł – oferujemy przez pół roku „pensję" opiewającą na 300, 600 lub 1,2 tys. zł – wyjaśnia Aneta Podyma, dyr. Genworth w Polsce. – Miesięcznie sięga po takie ubezpieczenie 1,3 tys. osób.
Wzrost zainteresowania podobną polisą deklarują też PKO BP i Cardif – dość aktywnie próbują sprzedać tę ofertę agenci. Wystarczy być klientem PKO BP i zgodzić się na odciąganie z ROR-u 20, 25 lub 30 zł, a w zamian, gdy nie z własnej winy zasilimy grono bezrobotnych, przysługuje nam odpowiednio 800, 1,3 tys. lub 2 tys. zł.