Od początku roku Główna Inspekcja Weterynarii zanotowała trzy ogniska ptasiej grypy w hodowlach, w efekcie do utylizacji trafiło aż 90 tys. ptaków. Choć te liczby mogą robić wrażenie, to sytuacja jest lepsza niż przed trzema laty, gdy podczas epidemii po raz pierwszy od wejścia Polski do UE zmalała produkcja drobiu w naszym kraju.
Ptasia grypa to nie tylko zmartwienie rolników, ale też duży problem ekonomiczny, bo po wykryciu zarazy w stadzie, trzeba wybić wszystkie ptaki. To także wyzwanie dla dyplomacji gospodarczej, by wynegocjować z krajami trzecimi, które nasz drób kupują, by nie rezygnowały od razu z importu z terenu całej Polski.
Czytaj więcej
Kryzys związany z importem ukraińskich towarów to nie tylko zboże. Mięso drobiowe ze wschodu wpra...
Ptaki migrują i zarażają
To mrozy sprawiają, że migracja ptaków rusza. Tej zimy przyszły później, epidemia miała więc mniej czasu na rozwój. W Polsce sezon na ptasią grypę zaczyna się jesienią, mamy do tej pory 11 przypadków, w tym trzy w 2024 r. W całej Europie, według GIW, 13 ognisk w hodowlach i 35 u ptaków dzikich. To epidemia wirusowa, podobnie jak afrykański pomór świń (ASF). Leczenie jest więc niedostępne lub nieopłacalne. Jedynym sensownym zabezpieczeniem jest bioasekuracja, a zarażone stada hodowlane poddawane są utylizacji.
– Leczenie w przypadku drobiu jest nieekonomiczne, bo są to leki bardzo drogie i rachunki za leczenie przekraczałyby wartość zwierząt – mówi prof. Krzysztof Śmietanka, kierownik Zakładu Chorób Drobiu Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach. Wirus jest zmienny, mutuje, daje nowe warianty, dlatego ta walka jest trudna. Ekspert tłumaczy obrazowo, że wirus potrafi być tak zjadliwy, że wybija całe stado indyków w czasie oczekiwania na wyniki z laboratorium, potwierdzające chorobę, na które czeka się niespełna dobę.