Duże gospodarstwa, które prowadzą w Polsce hodowlę świń – powyżej 2000 tuczników lub 750 macior – muszą uzyskać tzw. pozwolenie zintegrowane. Jego konsekwencją jest konieczność stosowania art. 105a ust. 6 ustawy – Prawo wodne. Stanowi on, że 70 proc. wytwarzanej w czasie takiej hodowli gnojowicy należy wykorzystać we własnym gospodarstwie lub przekazać do biogazowni. Jedynie 30 proc. może zostać sprzedane lub oddane innym rolnikom.
Czekając na liberalizację
– Takie regulacje oznaczają w praktyce, że duże, profesjonalne podmioty, chcące rozpocząć hodowlę, muszą szukać sposobu zagospodarowania zdecydowanej większości gnojowicy we własnym zakresie lub przeznaczyć ją na produkcję energii elektrycznej i cieplnej w biogazowni. To drugie rozwiązanie w związku z małą liczbą biogazowni w Polsce i wysokimi kosztami budowy jest często niemożliwe – mówi Piotr Karnas, dyrektor do spraw rozwoju trzody chlewnej w Gobarto Hodowca, jednej z największych polskich firm działających w branży mięsnej. – Tymczasem gnojowica jako nawóz naturalny mogłaby z powodzeniem trafiać do lokalnych rolników, tak jak dzieje się to w przypadku mniejszych hodowli – dodaje.
Wymienia dwa czynniki, które jego zdaniem zdecydowanie wskazują na zasadność liberalizacji przepisu. Pierwszy z nich dotyczy kryzysu, w jakim znajduje się rynek hodowli trzody chlewnej w Polsce. Choć w ostatnich miesiącach opłacalność hodowli wzrosła, to pogłowie trzody chlewnej wynosi obecnie 9,79 mln (stan na 31 marca 2022 r.) i jest najniższe od 70 lat. Tymczasem przepisy takie, jak ten o zagospodarowaniu gnojowicy, hamują rozwój profesjonalnej hodowli, która dominuje na przykład w Danii czy Hiszpanii.
Jako drugi czynnik wskazuje wzrost zapotrzebowania na świecie na nawozy naturalne.
Alternatywa dla nawozów sztucznych
– Rosnące ceny nawozów sztucznych skłaniają rolników do poszukiwania alternatyw. Są nimi ich naturalne odpowiedniki – mówi Karnas.