PO – wygrała, PiS – przegrało. W zgodnej opinii ekspertów zdecydowała o tym końcówka kampanii: telewizyjne debaty, medialny spektakl z udziałem Centralnego Biura Antykorupcyjnego i płaczącej posłanki, wreszcie poparcie Platformy przez Kazimierza Marcinkiewicza czy znaczące spotkanie Donalda Tuska z kardynałem Stanisławem Dziwiszem.Jeśliby się jednak głębiej nad tym zastanowić, o malejących szansach partii Jarosława Kaczyńskiego zadecydowały wydarzenia wcześniejsze: zeszłoroczne zawiązanie i odnowienie (po przejściowym spektakularnym zerwaniu) koalicji z LPR i Samoobroną.
Ta decyzja miała – z perspektywy PiS – swoje plusy. Dała tej partii możliwość rządzenia i zrealizowania ważnych celów programowych. Przyczyniła się także do osłabienia oraz – po katastrofalnych błędach Leppera i Giertycha – praktycznego zniknięcia obu radykalnych stronnictw z politycznej sceny. Ich elektoraty się rozproszyły. Część przeszła do Prawa i Sprawiedliwości, wzmacniając jego wpływy na wsi oraz kończąc na dłużej spory o rząd dusz na „twardej” prawicy. Aż nie chce się pamiętać, że jeszcze w wyborach samorządowych z 2002 r. Samoobrona i LPR zdobyły łącznie ponad 30 proc. głosów, natomiast sama Liga zyskiwała praktycznie tyle samo co PO oraz PiS razem.
Nieuchronnym rezultatem decyzji Kaczyńskiego sprzed roku były jednak straty jego partii na styku z Platformą: wśród wyborców konserwatywno-liberalnych, stanowiących naturalny pomost ku politycznemu centrum.
Strategiczne decyzje sprzed roku wyznaczyły ramy tegorocznej kampanii PiS. Nastawiona na utrwalanie świeżo poszerzonych wpływów w raczej prosocjalnej, wciąż chwiejnej w preferencjach części elektoratu, musiała mieć kłopoty z pozyskaniem centroprawicy z większych miast. Wolno przypuszczać, że równoczesnemu dotarciu do tak różnych środowisk służyć miało oparcie kampanii na haśle walki z korupcją.
Koncentracja na wyborcach wahających się, często mniej zaangażowanych politycznie, podatnych na stabloidyzowany obraz świata, czyniła działania sztabowców PiS kampanią wysokiego ryzyka. Wystarczyła wizerunkowa przewaga dobrze przygotowanego Tuska nad będącym w złej formie Kaczyńskim czy zamiana – w świecie medialnego spektaklu – kryminalnej opowieści o skorumpowanej posłance „od szpitali” w rodzinny melodramat z romansem w tle, by sympatie sporej części niezdecydowanych się zmieniły.Nie sądzę jednak, by przegrana PiS była – jak twierdzą niektórzy – nokautem czy katastrofą. Prawda, że wynik wyborów jest oczywistą porażką Jarosława Kaczyńskiego w walce o zachowanie rządów. Jest jednak także niewątpliwym sukcesem tego polityka w realizacji planów budowy silnej polskiej prawicy. PiS uzyskało w tych wyborach najlepszy wynik od początku swojego istnienia (32 proc., gdy w 2005 r. 27 proc., a przed rokiem – 25 proc.). Co więcej, Prawo i Sprawiedliwość nie ma już za plecami radykalniejszego (a w latach 2002 – 2004 silniejszego!) rywala. Roman Giertych – przynajmniej na jakiś czas – odszedł na wymuszoną polityczną emeryturę.