Nadchodzi czas rządów miłości

PO może teraz iść na całość. Postawi pod pręgierzem Mariusza Kamińskiego, wypali PiS gorącym żelazem do kości ze wszystkich instytucji. Czyli przeprowadzi w Polsce igrzyska – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 24.10.2007 05:04

Po dwóch latach prowadzenia zimnej wojny domowej, po paru ostatnich tygodniach gorącej kampanii Platforma Obywatelska – choć odniosła wielkie zwycięstwo wyborcze – ma ograniczoną swobodę podejmowania decyzji. Stała się bowiem zakładnikiem swoich wyborców i medialnych promotorów.Wokół PO w tych wyborach zgromadziła się ogromna rzesza wyborców dość przypadkowych – o różnych poglądach na politykę i gospodarkę, o różnych wrażliwościach ideowych. Są w tej grupie i klasyczni platformerscy liberałowie, i zwolennicy IV Rzeczypospolitej rozczarowani do metod PiS, i stronnicy postkomunistycznej lewicy, którzy uznali, że trzeba głosować na najsilniejszą antypisowską partię. To nie PO, unikająca zresztą w kampanii wyrazistych deklaracji, złożyła im propozycje programowe – to oni przyszli do niej ze swoimi oczekiwaniami. I PO musi choć część z nich jak najszybciej zaspokoić, jeśli nie chce stracić dużej części obecnych zwolenników. W sferze gospodarczej czy ideowej raczej na to nie ma szans, bo marzenia tych grup są po prostu sprzeczne. Jedyne, co je łączy, to niechęć do rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Trudno sobie wyobrażać, aby Platforma teraz, po wyborach, machnęła ręką na to 40-proc. poparcie. A jedyne skuteczne – a równocześnie politycznie nieskomplikowane – działanie, które może zaspokoić oczekiwania tej grupy, to głęboka dekaczyzacja. Dlatego PO może być zmuszona, aby iść na całość, postawić pod pręgierzem Mariusza Kamińskiego, wypalić PiS gorącym żelazem do kości – ze wszystkich instytucji. Czyli przeprowadzić w Polsce igrzyska. Stworzyć komisje śledcze i odbierać immunitety. Być może także postawić prezydenta przed Trybunałem Stanu – co proponował wczoraj Stefan Niesiołowski – a nawet doprowadzić do impeachmentu Lecha Kaczyńskiego.Konsekwencją przyjęcia takiego trybu działania przez Platformę byłoby zamknięcie oczu przez nowych rządzących na kompetencje – zarówno tych odwoływanych, jak i nowo nominowanych. Skoro – znów powołajmy się na klasyka z PO – Niesiołowski twierdzi, że zasiadanie w rządzie Jarosława Kaczyńskiego było haniebne, to przecież nie powinny zostawać na stanowiskach nawet tak chwalone przez opozycję panie minister: Grażyna Gęsicka i Joanna Kluzik-Rostkowska. Skoro urzędnicy z nadania PiS byli – wedle krytyków z PO – skrajnie niekompetentni, to powołanie na te same funkcje choć odrobinę bardziej kompetentnych działaczy Platformy z natury rzeczy niezmiernie polepszy sytuację.

Możliwe jest też, że w ramach dekaczyzacji Platforma będzie musiała posunąć się jeszcze dalej. Warto się przypatrywać, jak skończą się przestępstwa wykryte przez CBA – służbę krytykowaną przy każdej okazji i za wszystko, odsądzaną od czci i wiary za samo istnienie i oskarżaną, że jest policją polityczną Kaczyńskich. Co będzie z byłą posłanką PO Beatą Sawicką proszącą przez łzy przed kamerami, aby CBA jej nie linczowało. Co się stanie z doktorem Mirosławem G. – kreowanym przez niektóre media na pierwszego męczennika IV Rzeczypospolitej. Jak skończy się sprawa podejrzeń wobec Andrzeja Leppera i Janusza Kaczmarka? Bo akurat nakaz zatrzymania wobec Ryszarda Krauzego zostanie pewnie niebawem cofnięty, a gdy gdyński biznesmen triumfalnie powróci „na ojczyzny łono”, witać go będą małe dziewczynki z koszami pełnymi kwiatów. Już w noc wyborczą żartowano, że przedłużenie ciszy wyborczej jest najbardziej niewygodne dla Krauzego, którego samolot właśnie kołuje nad Okęciem czekając na ogłoszenie zwycięstwa PO.

Wiele wskazuje też na to, że czeka nas gwałtowny zwrot w polityce zagranicznej. Nie dlatego, że PO chce powrócić do polityki „brzydkiej panny”, która musi być miła, aby ją ktoś zechciał, ale dlatego, że to działacze Platformy i wspierający ją publicyści lansowali wizję braci Kaczyńskich jako eurofobów, w dodatku nieudolnych. Aby odkupić winy Kaczorów, PO musi dokonać zwrotu, a pierwszym tego objawem będzie – zapowiedziane już przez Bronisława Komorowskiego – przyjęcie przez Polskę Karty praw podstawowych. W dodatku – aby potwierdzić nasz powrót do kręgu euroentuzjastów – mamy przyjąć tę Kartę w głosowaniu sejmowym, nie ryzykując poddania jej pod referendum. Czy aby wzmocnić naszą pozycję, zrezygnujemy teraz także z Joaniny i ze stałego przedstawiciela przy Europejskim Trybunale Sprawiedliwości?

Tuż po podaniu wyników wyborów ktoś – chcąc podkreślić wpływy pisma Adama Michnika – zażartował, że jeśli Platforma (po doświadczeniach PiS) nie chce przegrać z kretesem za cztery lata, to musi albo zdelegalizować „Gazetę Wyborczą”, albo zaprosić do koalicji wspieraną przez „GW” Lewicę i Demokratów.

Za tym żarcikiem kryje się poważny problem PO, która jest zakładnikiem nie tylko szerokiej grupy antykaczystowskich wyborców, ale też potężnego antykaczystowskiego dziennika. W Platformie chyba zrozumiano ten problem – wprawdzie na razie Donald Tusk nie decyduje się na wejście w sojusz z LiD, ale przez media opisywane już są próby wyciągnięcia z LiD dziesięciu posłów Partii Demokratycznej – czyli tych, z którymi „Gazeta Wyborcza” czuje się najbardziej związana. Bo ostatnie dwa lata pokazują, że kto nie zapewni sobie przynajmniej neutralności „GW”, ten zostanie zlinczowany przez wpływowe media, którym ton nadaje „Gazeta”.

To zresztą kolejny powód, dla którego dekaczyzacja nie będzie działaniem kosmetycznym i powierzchownym. Po prostu nie zgodzi się na to pismo Adama Michnika. Z tego samego powodu powrót III Rzeczypospolitej będzie musiał być widoczny i symboliczny. Może tym symbolem będzie oddanie resortu finansów Leszkowi Balcerowiczowi, a resortu sprawiedliwości – Andrzejowi Zollowi.

Czy Platforma Obywatelska – będąc zakładnikiem zarówno ogromnej rzeszy swoich wyborców, jak i wpływowych mediów – będzie w stanie realizować ambitny plan reform, o którym mówiła jeszcze parę miesięcy przed kampanią (a o którym nie wspominała już w samej kampanii)? Czy partia gospodarczo liberalna, która na potrzeby wyborów do Sejmu stała się populistyczną partią ogólnonarodową, będzie w stanie wrócić do swoich korzeni? Czy możemy liczyć na poważną reformę finansów i wprowadzenie podatku liniowego, na prywatyzację szpitali, likwidację KRUS?Stawiam tezę, że w dziedzinie reformy państwa szans na większe zmiany nie ma. Będzie dużo gromkich zapowiedzi, a jeszcze więcej rozliczania poprzedników (na pewno do wyborów prezydenckich) – ale niewiele się zmieni. Z wielu powodów. Zarówno dlatego, że partnerem koalicyjnym PO będzie zachowawcze PSL, jak i dlatego, że na straży status quo będzie stał prosocjalny prezydent. Także dlatego, że jeśli się czegoś nie obiecywało w kampanii, to potem nie ma powodu, aby to realizować. Również z tego powodu, że Donald Tusk i PO – rządzący po raz pierwszy – prawdopodobnie na lata utoną z jednej strony w codziennych kłopotach, z drugiej – w rozliczeniach z pisowską przeszłością.Trzeba też pamiętać, że w kampanii wyborczej politycy Platformy Obywatelskiej przejęli agresywny styl części mediów, głęboko dzielących Polaków na zwolenników demokracji i dyktatury. Jednak – mimo szantażu moralnego, jaki zastosowano wobec wyborców o poglądach bliskich PiS przed tymi wyborami – pięć milionów z nich zdecydowało się głosować na swoją partię. Czyli o dwa miliony więcej niż poprzednio.To w Polsce mniejszość, niespełna jedna trzecia tych, którzy wzięli udział w wyborach. Ale z tą siłą Platforma musi się liczyć, bo to grupa zdeterminowana i pewna swoich poglądów. Nowi rządzący nie będą w stanie jej uwieść. Ci, którzy gotowi byli głosować na PiS po dwóch latach ataków w mediach, po dwóch latach okazywania im nienawiści i pogardy, po wezwaniach, aby odbierać im dowody – nie uwierzą we „wzajemne zrozumienie i miłość”, które deklaruje dziś Donald Tusk. I przy każdej okazji będą utrudniali mu życie.

Po dwóch latach prowadzenia zimnej wojny domowej, po paru ostatnich tygodniach gorącej kampanii Platforma Obywatelska – choć odniosła wielkie zwycięstwo wyborcze – ma ograniczoną swobodę podejmowania decyzji. Stała się bowiem zakładnikiem swoich wyborców i medialnych promotorów.Wokół PO w tych wyborach zgromadziła się ogromna rzesza wyborców dość przypadkowych – o różnych poglądach na politykę i gospodarkę, o różnych wrażliwościach ideowych. Są w tej grupie i klasyczni platformerscy liberałowie, i zwolennicy IV Rzeczypospolitej rozczarowani do metod PiS, i stronnicy postkomunistycznej lewicy, którzy uznali, że trzeba głosować na najsilniejszą antypisowską partię. To nie PO, unikająca zresztą w kampanii wyrazistych deklaracji, złożyła im propozycje programowe – to oni przyszli do niej ze swoimi oczekiwaniami. I PO musi choć część z nich jak najszybciej zaspokoić, jeśli nie chce stracić dużej części obecnych zwolenników. W sferze gospodarczej czy ideowej raczej na to nie ma szans, bo marzenia tych grup są po prostu sprzeczne. Jedyne, co je łączy, to niechęć do rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Pozostało 86% artykułu
Publicystyka
Marek Migalski: Prawa mężczyzn zaważą na kampanii prezydenckiej?
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Szary koń poszukiwany w kampanii prezydenckiej
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska