Nicowanie ustroju

Próby tworzenia precedensów konstytucyjnych nie są niczym nowym ani w Polsce, ani poza nią. Jednak owe precedensy mogą się przekształcić w przyszłości w trwałe praktyki – pisze prawnik

Aktualizacja: 04.11.2008 08:15 Publikacja: 04.11.2008 00:22

Ostatnie wydarzenia na polskiej scenie politycznej, których ważne tło stanowiły odmienne interpretacje ustawy zasadniczej z 1997 r., dokonywane z jednej strony przez prezydencki, a z drugiej przez rządowy ośrodek władzy wykonawczej, skłaniają do postawienia pytania, co jest rzeczywiście wiążącym uregulowaniem ustrojowym – czy jedynie postanowienia zawarte w tekście konstytucji, czy także uzusy pojawiające się w związku z faktycznymi działaniami władz publicznych.

Zwłaszcza działania prezydenta RP (uczestnictwo wbrew woli rządu w posiedzeniu Rady Europejskiej, zaproszenie na posiedzenie Rady Gabinetowej osób, które nie wchodzą w jej skład) budzić mogły wątpliwości, jeśli chodzi o ich umocowanie w obecnej konstytucji.

[srodtytul]Wałęsa i falandyzowanie[/srodtytul]

Jakkolwiek by je oceniać, tworzą one precedensy, które mogą się przekształcić w przyszłości w trwałe praktyki konstytucyjne. Do pojawienia się jednej z nich zdaje się przyczyniać premier, który po gwałtownym oporze przeciwko obecności prezydenta w Brukseli w październiku bieżącego roku teraz, bez protestów, gotów jest mu ustąpić miejsca w czasie podobnego posiedzenia odbywanego w listopadzie.

Próby tworzenia precedensów konstytucyjnych pozwalających później na odwołanie się do nich jako do podstawy dalszych działań prowadzących w tym samym kierunku nie są niczym nowym ani w Polsce, ani poza nią. Przypomnijmy tu sławne przed kilkunastu laty falandyzowanie konstytucji mające uzasadniać istnienie nieprzewidzianych w ówcześnie obowiązujących przepisach tzw. resortów prezydenckich (spraw wewnętrznych, obrony narodowej i spraw zagranicznych).

Gdyby przepisy te nie ustąpiły nowym, zawartym w konstytucji z 1997 r., i gdyby prezydentem Rzeczypospolitej pozostał Lech Wałęsa, to kto wie, czy instytucja takich resortów nie utrwaliłaby się po kilku latach i nie byłaby uważana za oczywisty element polskiego krajobrazu ustrojowego.

Odmienność faktycznego ustroju od tego, jaki zaprojektowany został w konstytucji, jest zjawiskiem często występującym. Pomijam tu liczne państwa o ustrojach autorytarnych i totalitarnych, w których rzeczywistość do tego stopnia mija się z przepisami konstytucyjnymi, że te ostatnie nie mają żadnego lub prawie żadnego regulacyjnego znaczenia. Jaskrawym przykładem takiego państwa był ZSRR pod rządami konstytucji z 1936 r., zwanej stalinowską. W zróżnicowanej skali uwaga ta odnosi się też do konstytucji innych państw obozu radzieckiego, PRL nie wyłączając.

[srodtytul]Ameryka i Francja[/srodtytul]

Tu jednak mam na uwadze przypadki, w których praktyka ustrojowa, zwykle długoletnia, nadawała obliczu państwa nieco inny charakter, niż wynikałoby to z samego tekstu konstytucji, a mimo to nie można powiedzieć, iż mieliśmy do czynienia z zerwaniem związku między zawartymi w niej unormowaniami a rzeczywistością polityczną, społeczną czy gospodarczą danego państwa.

Tak jest na przykład ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, których oryginalny tekst konstytucji z 1787 r. został wzbogacony później w 21 poprawek, ale także, i to niekiedy w sposób bardzo istotny, w nader obfite orzecznictwo Sądu Najwyższego. Nadaje ono niezmiennym formalnie postanowieniom konstytucji zmienne w czasie znaczenie, a w konsekwencji determinuje zmienne jej urzeczywistnianie.

Podobne znaczenie ma mniej bogata, bo zaledwie 21-letnia, praktyka wykładnicza polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Kształtuje ona ważne dla naszej praktyki ustrojowej rozumienie ustawy zasadniczej, zwłaszcza w tych jej częściach, które deklarują fundamentalne zasady Rzeczypospolitej (np. demokratycznego państwa prawnego lub dobra wspólnego).

Ciekawym, choć już historycznym, przypadkiem uformowania w drodze praktyki ustroju państwowego w sposób odbiegający od uregulowań konstytucyjnych była III Republika Francuska (1875 – 1940). Funkcjonowała ona na podstawie trzech aktów ustawodawczych z 1875 r. Akty te powstały w drodze nieco kulawego kompromisu między politykami różnych obediencji ideowych. Jak pisał Joseph Barthelemy, francuski prawnik i polityk okresu międzywojennego, były one „dziełem zrezygnowanych monarchistów zaakceptowanym ze smutkiem przez republikanów”.

[wyimek]Lepiej zmienić konstytucję, niż tolerować stan, w którym jej oryginalny tekst staje się dokumentem bez istotniejszego znaczenia prawnego[/wyimek]

Państwo było republiką, lecz z bardzo silną władzą prezydencką, którą porównywano do władzy, jaką w tamtej epoce mieli w Europie liczni jeszcze królowie. Prezydent Republiki Francuskiej miał między innymi prawo inicjatywy ustawodawczej, był najwyższym dowódcą sił zbrojnych, reprezentantem państwa w stosunkach zewnętrznych i wewnętrznych, zawierał umowy międzynarodowe, mógł rozwiązać Izbę Deputowanych, powoływał wszystkich funkcjonariuszy państwa – cywilnych i wojskowych.

Jednakże wybrany na prezydenta w 1879 r. Jules Grevy złożył przed obiema izbami parlamentu oświadczenie, iż podporządkuje się nadrzędnym zasadom systemu parlamentarnego i nigdy nie wejdzie w spór z wolą narodu wyrażaną przez jego konstytucyjne organy. Deklaracja ta określana niekiedy jako konstytucja Grevy’ego, której przesłanie zaaprobowali w praktyce późniejsi prezydenci Republiki, w wyraźny sposób zmieniła jej ustrój polityczny.

Francja stała się państwem o systemie parlamentarno-gabinetowym, w którym władza wykonawcza skupia się w rękach premiera i członków rządu. Głowa państwa zaś pełni głównie funkcje reprezentacyjne i protokolarne. Warto wspomnieć, że do takiego właśnie modelu rządów nawiązywała polska konstytucja z 1921 r.

[srodtytul]Lepiej zmienić konstytucję[/srodtytul]

Gdy jesteśmy przy międzywojennej Polsce, to „nicowanie ustroju” następowało u nas nie tylko poprzez formalne zmiany konstytucyjne, takie jak tzw. nowela sierpniowa z 1926 r. do konstytucji z 1921 r. umacniająca pozycję prezydenta i osłabiająca parlament, a później konstytucja z 1935 r., ale również w drodze praktyki politycznej. Do 1935 r. polegała ona przede wszystkim na tym, iż prawdziwe centrum władzy wykonawczej w państwie skupiało się nie tyle wokół prezydenta Rzeczypospolitej i rządu, ile wokół marszałka Józefa Piłsudskiego, który nie zawsze pełnił urzędy pozwalające mu prawnie spełniać tak znaczną funkcję ustrojową.

Od 1935 r. działały w naszym kraju dwa konkurencyjne w znacznej mierze ośrodki rzeczywistej władzy – obóz belwederski z prezydentem Ignacym Mościckim na czele i obóz działający pod przewodem generalnego inspektora sił zbrojnych generała, a później marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Spór między nimi usiłowano załagodzić za pomocą okólnika z lipca 1936 r. prezesa Rady Ministrów Felicjana Składkowskiego stwierdzającego, iż zgodnie z wolą prezydenta generalny inspektor jest po prezydencie pierwszą osobą w państwie. Okólnik ten, zmieniający w istocie postanowienia konstytucji z 1935 r., usuwał na dalszy plan premiera wraz z całym jego rządem.

Jakkolwiek formowanie ustroju politycznego państwa w drodze uzusów i zwyczajów konstytucyjnych, a także orzecznictwa sądowego jest w dalszej perspektywie czymś nieuniknionym, to należy zwracać pilną uwagę, w jakim postępuje kierunku. Nie powinno się dopuszczać do odkształcania ustroju w taki sposób, iż staje się on własnym przeciwieństwem (na przykład ustrój parlamentarno-gabinetowy nabiera cech ustroju prezydenckiego). Nie należy się godzić na zawłaszczanie kompetencji jednych organów państwa przez drugie, lecz dążyć do rozwiązywania sporów, które na tym tle powstają, w sposób przewidziany przez prawo.

Gdyby jednak proces faktycznych przeobrażeń ustrojowych prowadził w takim kierunku, to lepiej zmienić konstytucję, niż tolerować stan, w którym jej oryginalny tekst staje się dokumentem bez istotniejszego znaczenia prawnego. Uwagi tej nie należy wszakże odnosić do obecnej konstytucji Rzeczypospolitej. Jej „rozpychanie” tu i tam, choć nie zasługuje na pochwałę, nie sprawiło jeszcze, że stała się ona rekwizytem z dawno minionej przeszłości.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej”.[/i]

Ostatnie wydarzenia na polskiej scenie politycznej, których ważne tło stanowiły odmienne interpretacje ustawy zasadniczej z 1997 r., dokonywane z jednej strony przez prezydencki, a z drugiej przez rządowy ośrodek władzy wykonawczej, skłaniają do postawienia pytania, co jest rzeczywiście wiążącym uregulowaniem ustrojowym – czy jedynie postanowienia zawarte w tekście konstytucji, czy także uzusy pojawiające się w związku z faktycznymi działaniami władz publicznych.

Zwłaszcza działania prezydenta RP (uczestnictwo wbrew woli rządu w posiedzeniu Rady Europejskiej, zaproszenie na posiedzenie Rady Gabinetowej osób, które nie wchodzą w jej skład) budzić mogły wątpliwości, jeśli chodzi o ich umocowanie w obecnej konstytucji.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii
Publicystyka
Marek Migalski: Prawa mężczyzn zaważą na kampanii prezydenckiej?
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Szary koń poszukiwany w kampanii prezydenckiej
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką