Googlinteligencja to nazwa nowej formy życia intelektualnego. Ale nie mam na myśli zalewających nas w mediach bylejakości i narcyzmu. Przeciwnie. Googlinteligencja to merytokracja wyzwolona z hierarchiczności i pretensjonalnej potrzeby rytuałów. To nasza nadzieja na postęp cywilizacyjny.
Rozwój googlinteligencji w Polsce następuje powoli – zbyt wolno jak na potrzeby chwili. Dlaczego? Na przeszkodzie stoi inteligencja tradycyjna, pełna zadęcia i zbędnej erudycji, niezdolna do przyjęcia innych niż ministerialne kryteriów jakości. Nazwijmy ją belwederinteligencją w hołdzie dla tego ukoronowania kariery: rytuału namaszczenia przez prezydenta dożywotnim tytułem belwederskiego profesora.
Wiem, że byłoby zręczniej, gdyby osoba wypowiadająca takie poglądy sama miała tytuł belwederski. Uchodziłaby wtedy za enfant terrible niesfornego, krytycznego i pękającego od intelektualnego fermentu. Autor bez szlifów belwederskich wygląda na frustrata, odreagowującego swoje zapiekłe żale wobec środowiska.
[srodtytul]Królowe pszczół[/srodtytul]
W pszczelim ulu robotnice mają uwstecznione jajniki, ponieważ wzrastają karmione substancją powodującą sterylizację. Tę magiczną substancję produkuje królowa roju. Wiele instytutów i katedr funkcjonuje dokładnie według tej samej metody – z tą różnicą, że atrofii podlegają umysły podwładnych szefa, i to niezależnie od płci. Wystarczy przejść się po krajowych uczelniach i instytutach badawczych, żeby zobaczyć te płochliwe stadka asystentów i adiunktów, spijających mądrość z warg swoich mistrzów. I jednocześnie niezdolnych do podejmowania jakichkolwiek decyzji zarówno administracyjnych lub menedżerskich, jak i merytorycznych. Oczywiście: przecież, zgodnie z nieformalną terminologią polskiej nauki, nie są samodzielni!