Nie uszczęśliwiać dzieci na siłę

Zaciąganie sześciolatków do szkoły wygląda jak branka i ingeruje w wolę rodziców – pisze filozof

Aktualizacja: 04.12.2008 07:55 Publikacja: 04.12.2008 00:56

Red

Ogłoszone przez minister edukacji Katarzynę Hall reformy znalazły się w Sejmie. W mediach odbywa się cząstkowa dyskusja na ich temat. A to gdzieś się pojawi posyłanie sześciolatków do szkoły, a to prywatyzowanie oświaty. Ot, reforma, jakich wiele. Ale o co w niej chodzi naprawdę, nie bardzo wiadomo.

[srodtytul]Zielone światło dla małych szkół[/srodtytul]

Nowelizacja tymczasem decentralizuje nadzór nad oświatą i ułatwia uspołecznianie edukacji. Obie kwestie od dawna były problemem. Po reformach w drugiej połowie lat 90. kuratoria miały realizować politykę ministra w terenie i wspomagać w sprawowaniu nadzoru, pozbywając się większości uprawnień administracyjnych. Idea była dobra, ale nie została do końca zrealizowana. Przeciwnie, w kolejnych latach dokładano kuratoriom obowiązków związanych raczej z administrowaniem niż nadzorem.

Podobnie rzecz się ma z uspołecznieniem edukacji. W dużych miastach nie było problemu: powstawały szkoły prowadzone przez stowarzyszenia oświatowe, które zwykle znajdowały chętnych. Tak jak szkoły samorządowe i prywatne.

Inaczej było na wsi i w małych miasteczkach. Tam samorządy, nie mogąc finansować szkół z małą ilością niewielkich klas, próbowały je likwidować. W wielu wypadkach zagrożenie to mobilizowało rodziców i nauczycieli, by szkoły prowadzić samodzielnie. Eksperyment się powiódł. „Małe szkoły” prowadzone przez stowarzyszenia często okazują się lepsze od szkół samorządowych. Ograniczają postawę roszczeniową rodziców na rzecz poczucia odpowiedzialności. Są sprawnie zarządzane i tańsze. Jeśli szkoły nie stać na sprzątaczkę, sprzątają rodzice. Jeżeli trzeba wymieniać okna, składa się na nie społeczność. Niezadowolone są jedynie związki zawodowe, bo w takich szkołach nie obowiązuje Karta nauczyciela, i tym należy tłumaczyć w dużej części opór środowisk związkowych przeciwko takiemu uspołecznianiu oświaty.

Nowa ustawa ułatwia tworzenie takich szkół. Samorządy będą mogły przekazywać placówki stowarzyszeniom bez dramatycznych decyzji i skomplikowanej procedury administracyjnej. Należy im na to pozwolić, bo to one odpowiadają przed społecznością lokalną za stan szkolnictwa.

[srodtytul]Łatwiej uczyć w domu[/srodtytul]

Odtąd też rodzice, którzy będą chcieli uczyć dzieci w domu, będą mogli to robić bez względu na uznaniowy charakter woli dyrektora rejonowej szkoły. Wystarczy, że zgłoszą się do dowolnej – publicznej lub niepublicznej – szkoły i wystąpią o zgodę na spełnianie przez dziecko tzw. obowiązku szkolnego poza budynkiem szkoły. Jeśli wypełnią ustawowe warunki, taką decyzję otrzymają.

To również ważny zapis. Niezależnie od tego, ilu rodziców zdecyduje się na taką ścieżkę edukacyjną dla swojego dziecka, sama możliwość wyboru drogi kształcenia podkreśla służebną rolę państwa względem obywateli. Realizuje to wreszcie konstytucyjny zapis o prawie rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnym sumieniem. Trudno o bardziej konserwatywną ideę w ustawie oświatowej.

To tyle dobrego o nowelizacji. Bo korzyść, jaką może przynieść uspołecznienie oświaty, jest niweczona przez dwa kolejne zespoły zapisów.

Po pierwsze – obniżenie wieku szkolnego, który przypomina bolszewickie uszczęśliwianie na siłę. Rząd nie zdołał przekonać do niego obywateli mimo ogromnej machiny propagandowej i przychylności większości mediów. Zaciąganie sześciolatków do szkoły wygląda jak branka i ingeruje w wolę rodziców. Wprawdzie przewidziano trzyletni okres przejściowy, tzw. czas na przekonanie obywateli o jedynie słusznym wyborze, ale potem droga do decyzji zostanie zamknięta.

Pozwólmy rodzicom decydować, kiedy poślą dzieci do szkoły. Zapewne wielu będzie takich, którzy z radością jak najwcześniej oddadzą swoje pociechy machinie edukacyjnej. Będą też tacy, którzy uznają, że ich dzieci lepiej rozwijają się w domu, a wtłoczenie ich w mechanizm szkolny stłumi ich potencjał. Pamiętajmy, że rodzice – poza patologią, która stanowi margines – kierują się dobrem dziecka w o wiele większym stopniu niż organ administracyjny. Lepiej też znają swoje potomstwo niż konsylium złożone z biegłych psychologów, pedagogów i dziennikarzy.

[srodtytul]Pustka po państwie[/srodtytul]

Po drugie – osłabienie wpływu państwa na kształtowanie podstaw programowych. Z pozoru te zapisy idą w tym samym kierunku co zmiany, które uspołecznią oświatę. Nic bardziej mylnego. Istnieje ryzyko, że w pustkę, jaka powstanie po usunięciu się państwa, przyjdą inne, mniej przyjazne instytucje.

Polska ma o wiele słabsze instytucje edukacyjne niż Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Otwarcie polskiego systemu edukacyjnego na wpływ z zewnątrz może być dla niego zabójcze. Bo w miejsce opuszczone przez państwo nie przyjdą obywatele, ale zasobne w pieniądze i zaplecze eksperckie wielkie instytucje międzynarodowe.

Szkoła straci wtedy jeden ze swoich głównych celów, czyli kształtowanie postawy patriotycznej. Zamiast uczyć zachwytu polskością, wtłoczy młodych Polaków w ujednolicony schemat, który za płaszczykiem tolerancji ukrywa twardo realizowane interesy kulturowe innych państw.

Polska może się zgodzić na takie otwieranie systemu, ale pod jednym warunkiem. Wpierw musimy stworzyć własny Instytut Goethego, ale na razie jesteśmy na to za słabi.

Jak zatem wypada ogólna ocena nowelizacji? Czekam na edukację domową. Cieszę się, że powstanie więcej „małych szkół”. Ale nie wiem, czy cena za to nie jest zbyt wysoka.

Będę tak myślał, dopóki w jednej ustawie pozostaną zapisy uspołeczniające oświatę i oddające decyzje programowe instytucjom, które trudno mi zaakceptować i na które jako obywatel nie mam wpływu.Będzie tak, dopóki nowela ustawy oświatowej, zamiast przekonywać mnie, że to ja mam brać odpowiedzialność za swoje dzieci, zagrozi wcześniejszym zabraniem ich z domu. I to w imię wyższych, ekonomicznych racji.

[i]Autor jest filozofem, tłumaczem, byłym doradcą ministra edukacji, członkiem zespołu „Teologii Politycznej”[/i]

Ogłoszone przez minister edukacji Katarzynę Hall reformy znalazły się w Sejmie. W mediach odbywa się cząstkowa dyskusja na ich temat. A to gdzieś się pojawi posyłanie sześciolatków do szkoły, a to prywatyzowanie oświaty. Ot, reforma, jakich wiele. Ale o co w niej chodzi naprawdę, nie bardzo wiadomo.

[srodtytul]Zielone światło dla małych szkół[/srodtytul]

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Marek Migalski: Prawa mężczyzn zaważą na kampanii prezydenckiej?
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Szary koń poszukiwany w kampanii prezydenckiej
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska