Korzyści z rządu Kaczyńskiego

Kryzysy gospodarcze zawsze reanimują populistów i napędzają im wyborców. Także w Polsce Samoobrona z LPR święciłyby tryumfy, gdyby nie skompromitowały się wcześniej, w koalicji z PiS – pisze politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Aktualizacja: 09.01.2009 07:33 Publikacja: 09.01.2009 00:29

Często narzekamy na to, że Jarosław Kaczyński i Donald Tusk nie dogadali się i nie utworzyli po wyborach 2005 roku wspólnego rządu. I tego typu pretensje są jak najbardziej uzasadnione – dzisiaj polityka nie wyglądałaby tak jałowo, a kraj byłby w o wiele lepszej kondycji, po znaczących i wzmacniających go reformach. Głównymi gośćmi programów telewizyjnych nie byliby Palikot, Niesiołowski, Karpiniuk, Brudziński czy Cymański; nie zajmowalibyśmy się posłanką Kruk, wózkami golfowymi na Cyprze czy listą nieobecności na tej czy innej gali.

Byłyby, co oczywiste, spory i wojny, ale toczone o sprawy ważne, czasami najważniejsze. I byłyby one prowadzone nie zamiast poważnej polityki, jak ma to miejsce obecnie, ale dla niej. PR i marketing byłyby stosowane, ale nie jako puste narzędzia, sztuka dla sztuki, erzac realnego sporu, ale jako pomocne instrumenty w „robieniu polityki”, budowaniu państwa.

[srodtytul]Triumf populistów[/srodtytul]

Gdyby doszło do zawarcia tej koalicji, to dzisiaj mijałby trzeci już rok wspólnych rządów PO i PiS. Stosunki między premierem Kaczyńskim a wicepremierem Rokitą nie należałyby do wzorowych, marszałek Tusk zapewne wojowałby z szefem MSWiA Dornem, a konflikty na linii minister transportu Polaczek – minister finansów Gilowska też gorszyłyby opinię publiczną.

Przypomnijmy sobie zmęczenie koalicjami SLD – PSL u progu czwartego roku wspólnych rządów czy atmosferę w gabinecie AWS – UW na wiosnę 2000 roku. W polskich realiach koalicjanci po jakimś czasie zamieniają się we wrogów i stają się obiektem swych ulubionych wzajemnych ataków. W polityce czas płynie szybciej niż w realnym życiu – koalicja po trzech latach jest jak małżeństwo po latach siedmiu – zmęczone sobą, podejrzliwe, poranione. Tym bardziej że nowe wybory tuż za progiem i trzeba zacząć się przymilać wyborcom bez oglądania się na lojalność wobec partnera koalicyjnego.

W takim właśnie momencie zastałby nas ogólnoświatowy kryzys. W 2009 roku dojdzie prawdopodobnie do gwałtownego zahamowania wzrostu gospodarczego, spadku inwestycji, dynamiki tworzenia nowych miejsc pracy, a nawet do podniesienia się poziomu bezrobocia. W czwartym więc roku rządów PO – PiS, rządów pełnych emocji, animozji i prawdziwych konfliktów politycznych, mielibyśmy do czynienia z najpoważniejszym od wielu dziesięcioleci kryzysem finansowym i ekonomicznym. Wydaje się uzasadniona hipoteza, że w takiej sytuacji najpoważniejszymi faworytami wyborów parlamentarnych 2009 roku byliby Andrzej Lepper i Roman Giertych.

Jeśli komuś wydaje się to dziś niedorzecznością, to przywołajmy znaną zasadę, że kryzysy gospodarcze zawsze reanimują populistów i napędzają im wyborców. Ale przypomnijmy sobie także, jaka partia była – w badaniach opinii publicznej – najpopularniejszą formacją na naszej scenie politycznej jeszcze w 2004 roku.

To Samoobrona, która w niektórych sondażach osiągała wówczas ponad 30 proc. poparcia społecznego! Zapomnieliśmy już o tym, ale tak właśnie było – i to jedynie w wyniku kryzysu politycznego związanego z kłopotami SLD. Nie było w tamtym czasie żadnej katastrofy ekonomicznej, żadnej zapaści gospodarczej.

Wydaje się więc zasadne przypuszczenie, że obecnie populiści lewicowi i prawicowi święciliby tryumfy. Ogłaszaliby koniec kapitalizmu, jego ostateczny krach. I postulowaliby wprowadzenie państwa do gospodarki, dodruk pieniądza, interwencjonizm ekonomiczny, pompowanie miliardów złotych do kopalń i hut.

[wyimek]Dziś panem polskiego populizmu jest Jarosław Kaczyński – przejął on w poprzedniej jeszcze kadencji język, hasła i stylistykę LPR i Samoobrony, a potem także ich wyborców[/wyimek]

I nie byliby w tym odosobnieni – powoływaliby się na przykłady z Francji, Włoch czy nawet USA. Lepper i Giertych – propagując swoje recepty na uszczęśliwienie Polaków – dziwnie zasadnie mogliby się podpierać słowami Sarkozy’ego czy Paulsena. Mogliby perorować o narodowym bezpieczeństwie i międzynarodowych spekulantach – i nie wychodziliby dziś na maniaków owładniętych chorobą umysłową. Ich postulaty i zaklęcia w obecnej dobie brzmiałyby sensownie i wiarygodnie. Ich remedia na poprawę sytuacji gospodarczej byłyby poważnie rozważane. Ich filipiki przeciwko rynkowi i liberalizmowi znajdowałyby zrozumienie w wielu pałacach i klubach dyskusyjnych.

[srodtytul]Lepszy Kaczyński niż Lepper[/srodtytul]

No i na ich korzyść działałoby także i to, że „oni jeszcze nie byli”, że jeszcze nie rządzili, że nie należą do skażonego grzechami władzy establishmentu. Bo to uwiarygodniłoby ich w oczach wyborców, w opinii tych, którzy za sprokurowanie kryzysu światowego oskarżają po prostu zblatowane elity władzy, finansjery i mediów. Dla tych ludzi liderzy LPR i Samoobrony byliby gwarantami trwania po ich stronie, przeciwko „onym”, tym z Warszawy, Nowego Jorku i Frankfurtu.

Tylko że oni – na swoje nieszczęście – „już byli”. Właśnie z powodu niedojścia do skutku wspólnych rządów PO i PiS dane im było wejść na salony i się tam… skompromitować. Na wiele sposobów – chociażby dlatego, że dla populistów już samo wejście do establishmentu jest śmiertelnym zagrożeniem, narażeniem się na zarzut zdrady, porzucenia swoich. Zwłaszcza gdy robi się to tak ostentacyjnie jak Lepper – ubierając się w drogie garnitury, zezwalając na jurność chłopaków ze swojego otoczenia, płacąc z partyjnej kasy za prostytutki.

Oni już swoje pięć minut mieli – i je zmarnowali. Na szczęście dla kraju zdążyli się skompromitować wcześniej, niż nadszedł ich prawdziwy czas, nim nadszedł kryzys. Współrządzenie z populistami odbyło się dużym kosztem dla Kaczyńskiego, ale jeszcze więcej za ten mezalians zapłacili liderzy dwóch ostatnich partii. Dla lidera PiS zakończyło się to koniecznością odejścia do opozycji, dla nich – odejściem z polityki.

Liderzy populistów jeszcze się gdzieś błąkają na obrzeżach polskiego życia publicznego, ale nie widać w nich życia. Trochę przypominają zombi – ruszają się, ale wszyscy wiedzą, że to trupy. I to trupy raczej mało groźne – zwłaszcza z szefa Samoobrony zeszło powietrze. Jest zupełnie bez energii, choć co rusz zapowiada powrót do polityki. Trudno jednak w to uwierzyć.

Możemy być raczej pewni, że skutkiem kryzysu gospodarczego nie będzie dojście populistów do władzy. Szanse na to, że wygrają oni następne wybory, są zerowe. Między innymi dlatego, że dziś panem polskiego populizmu jest Jarosław Kaczyński – przejął on w poprzedniej jeszcze kadencji język, hasła i stylistykę Leppera i Giertycha, a potem także ich wyborców. I to szef PiS niepodzielnie włada obecnie umysłami wyborców populistycznych. Bo że oni nie zniknęli, to oczywiste. I nie znikną. Ktoś musi być ich reprezentantem i chyba lepiej dla naszego kraju, by był to właśnie Kaczyński, a nie Lepper z Giertychem, o Wrzodaku, Łopuszańskim czy Tejkowskim nie wspominając.

Jeśli więc dziś narzekamy na fiasko PO – PiS, pamiętajmy, że dzięki owemu fiasku w 2009 roku nie będziemy musieli się zastanawiać, czy LPR z Samoobroną zdobędą jedynie zwykłą większość czy jednak większość konstytucyjną pozwalającą nie tylko rządzić samodzielnie, ale i przełamywać weto prezydenta oraz wprowadzić nową ustawę zasadniczą.

Często narzekamy na to, że Jarosław Kaczyński i Donald Tusk nie dogadali się i nie utworzyli po wyborach 2005 roku wspólnego rządu. I tego typu pretensje są jak najbardziej uzasadnione – dzisiaj polityka nie wyglądałaby tak jałowo, a kraj byłby w o wiele lepszej kondycji, po znaczących i wzmacniających go reformach. Głównymi gośćmi programów telewizyjnych nie byliby Palikot, Niesiołowski, Karpiniuk, Brudziński czy Cymański; nie zajmowalibyśmy się posłanką Kruk, wózkami golfowymi na Cyprze czy listą nieobecności na tej czy innej gali.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości