[b][link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2009/10/11/wielka-dyplomacja-futbol-i-dzudo/]Przeczytaj dłuższą wersję i skomentuj na blogu[/link] [/b]
Porozumienie o wznowieniu stosunków dyplomatycznych między Turcją i Armenią rodziło się w bólach. Zostało podpisane w sobotę w Zurychu z trzygodzinnym opóźnieniem. I z wieloma zastrzeżeniami wygłaszanymi przed ceremonią i zaraz po niej.
Przeciwników nie brakuje. Burzy się nacjonalistyczna opozycja w Turcji i również nacjonalistyczna w Armenii, gdzie na ulice wyszły tysiące demonstrantów. Ugoda nie podoba się też przedstawicielom wpływowej diaspory ormiańskiej, w Libanie tamtejsi Ormianie obrzucili kamieniami samochód armeńskiego prezydenta Serża Sarkisjana, współautora przełomu. Najbardziej zaś niezadowolony jest Azerbejdżan, bliski etnicznie i politycznie Turcji, która z jego powodu zerwała w 1993 roku stosunki z Armenią.
Porozumienie odkłada na później rozwiązanie dwóch głównych problemów – i to jest jego siła i słabość zarazem. Po pierwsze, nie decyduje o przyszłości Górskiego Karabachu, separatystycznej republiki ormiańskiej na terytorium Azerbejdżanu. Po drugie, zostawia komisji historycznej ocenę rzezi Ormian w Turcji sprzed prawie stu lat, której Ankara nie chce uznać za ludobójstwo.
Nieoczekiwane ocieplenie to skutek dyplomacji futbolowej, zwanej tak od wizyty tureckiego prezydenta Abdullaha Güla w Erewanie rok temu na meczu eliminacyjnym do mundialu z Armenią. Przyjechał na spotkanie z prezydentem Serżem Sarkisjanem, omijając zamkniętą granicę.