Zawsze chciała sama decydować o swoim losie. Jako dwudziestolatka odbyła samodzielną podróż do USA i Afryki – udziałem w polowaniach w Kenii budziła zazdrość koleżanek. Ta szokująco wyemancypowana (przynajmniej na pruskie gusty) młoda dama podjęła studia ekonomiczne we Frankfurcie nad Menem. Gdy w 1932 roku wybory wygrało NSDAP, przeniosła się na uniwersytet w szwajcarskiej Bazylei.

Ale abszmak wobec nazistów nie był na tyle trwały, by zdecydowała się na emigrację. W 1939 roku matka skłoniła ją do przejęcia rodzinnego majątku. We wschodniopruskim zaciszu dotarli do niej spiskowcy, którzy 20 lipca 1944 roku przeprowadzili nieudany zamach na życie Adolfa Hitlera. Jak mocno hrabianka otarła się o spisek? Trudno dociec. Faktem jest, że jej kuzyn, Heinrich von Lehndorff, został zgładzony, a gestapo ją przesłuchiwało. Ale nie została aresztowana.

W styczniu 1945 roku uciekła przed Armią Czerwoną na Zachód. Zaczęła wszystko od nowa. Została dziennikarką „Die Zeit”. Gdy w 1968 roku została szefową tego tygodnika, był już on intelektualnym zapleczem SPD, a von Dönhoff od lat nazywano „czerwoną hrabiną”.

To ona jako jedna z pierwszych rzuciła hasło uznania granicy na Odrze i Nysie. W 1970 roku znalazła się w delegacji kanclerza Willy’ego Brandta, który przyjechał do Warszawy podpisać układ z Polską. Von Dönhoff była zauroczona „cywilizowanymi komunistami” z kręgu Mieczysława Rakowskiego, nieufnie za to odnosiła się do ruchu „Solidarność”. Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego w 1981 roku szefowa „Die Zeit” poparła Wojciecha Jaruzelskiego.

Do końca pracowała na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. W 2000 r. liceum w Mikołajkach obrało ją sobie za patronkę. Marion von Dönhoff zmarła w 2002 roku.