Polska prezydencja: Polska dalej od UE

Premier Tusk nie będzie Nicolasem Sarkozym z czasów wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r., gdy prezydent Francji bezsprzecznie reprezentował całą UE wobec Rosji – pisze ekspert Centrum Studiów nad Polityką Europejską w Brukseli

Publikacja: 25.02.2011 00:57

Polska prezydencja: Polska dalej od UE

Foto: __Archiwum__

Red

W drugiej połowie roku Polska obejmie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Wśród polskiej administracji oraz klasy politycznej panuje poruszenie; niektórzy wzywali nawet do przeprowadzenia wcześniejszych wyborów, by kalendarz polityczny nie kolidował z unijnym.

W polskich dyskusjach o tym, jak wygląda polityka kraju wobec Brukseli, mamy do czynienia z podwójną iluzją.

Po pierwsze wielu decydentów – także dziennikarzy – próbuje wmówić, że Polska przejmuje przewodnictwo w Unii Europejskiej, gdy tymczasem będzie to (aż!) prezydencja jednej z unijnych instytucji. Nie całej Unii.

Dla wielu Europejczyków z Zachodu Polska to cały czas jakiś odległy kraj na wschodzie kontynentu. Wciąż pozostaje obcy i nieznany

Donald Tusk nie będzie Nicolasem Sarkozym z czasów wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r., gdy prezydent Francji bezsprzecznie reprezentował całą UE wobec Rosji. Powodem zmiany jest traktat lizboński: unijnym szczytom nie będzie przewodniczył premier RP, ale stały przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Pod rządami obecnego traktatu pozycja Polski w Unii nie zależy od tego, czy sprawuje przewodnictwo, czy nie, ale od tego, jaki ma potencjał (gospodarczy, ludnościowy, administracyjny, intelektualny itd.) oraz jak mocno jest zakorzeniona w politycznej Europie.

I tak dochodzimy do drugiego problemu. Pod rządami Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego i Mikołaja Dowgielewicza Polska znacząco zbliżyła się do centrum decyzyjnego Unii. Jednak ten sam proeuropejski rząd w Warszawie pozwala na tworzenie dziur (albo nie zasypuje starszych luk), które sprawiają, że w nowej dekadzie Polska znów będzie musiała gonić polityczną Europę. Zamiast budować ją od środka, sami stawiamy się na marginesie.

Po (niemal) siedmiu latach członkostwa w Unii mamy cztery dziury polskiej obecności. Przede wszystkim krąg decyzyjny w Unii coraz bardziej przesuwa się w stronę strefy euro. Polska miała do niej przystąpić w roku 2011, 2012, 2013, 2014, teraz mówi się, że kiedyś po wyborach się tym zajmiemy. Klasyczna spychologia – nawet okazuje się, że prezydenckie poprawki do konstytucji może będą musiały poczekać „na po wyborach".

Nie wchodząc w argumenty gospodarcze, większość polskich decydentów zapewne zdaje sobie sprawę, że politycznie Polska traci na tym, iż znajduje się poza strefą euro. Od dłuższego już czasu rząd walczy o to, by decyzje związane ze ściślejszą integracją makroekonomiczną zapadały w ramach 27 państw członkowskich UE, a nie w węższym kręgu 17 krajów należących do strefy euro.

Niedawne spotkanie Rady Europejskiej pokazało, że trend w Unii jest odwrotny do tego, czego życzyłaby sobie Warszawa. Choć wina nie leży po naszej stronie, to negatywne konsekwencje dotkną Polski. Kanclerz Angela Merkel – po wielu miesiącach wahania, czy właściwym forum jest „17" czy „27" – poparła francuskie pomysły ściślejszej integracji w ramach „17".

Dodatkowy problem –Polska jest raczej osamotniona w swojej walce. Wielkiej Brytanii tworzenie ściślejszej integracji w ramach eurogrupy jest na rękę tak długo, jak długo nikt jej do niczego nie zmusza (w pojedynkę Londyn pozostaje aktorem, z którym należy się liczyć); pozostałe kraje poza strefą euro mają niewielkie gospodarki (tym samym ograniczenie wpływów jest relatywnie niewielkie); wyjątkiem jest Szwecja. I tak mamy kolejny po Partnerstwie Wschodnim – tym razem z przypadku – polsko-szwedzki sojusz. Cóż robić? Jak najszybciej przyjąć euro – inaczej wpływ Warszawy na najważniejsze polityczne decyzje kontynentu drugiej dekady XXI wieku pozostanie wtórny.

Druga dziura to testament śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zapragnął wyłączenia Polski z Karty praw podstawowych – dokumentu unijnego, który co do zasady polepsza ochronę praw człowieka w Unii (argument prezydenta brzmiał, że diabeł tkwi w szczegółach, a Karta potencjalnie może przynieść niepożądane – z jego punktu widzenia – skutki).

Zarówno „Solidarność" i inne związki zawodowe, jak i PO oraz partie lewicowe nie podzielały punktu widzenia prezydenta. Osiągnięty konsensus polegał na tym, że w zamian za podpis prezydenta Kaczyńskiego pod całym traktatem rząd nie będzie dążył do zmiany sytuacji (np. przez jednostronne przyjęcie Karty do polskiego systemu prawnego).

Tymczasem od wejścia w życie traktatu w grudniu 2009 r. powstaje luka prawna, a ochrona praw Polaków wobec instytucji UE jest mniejsza niż pozostałych obywateli Unii (tj. Polacy nie mogą dochodzić swoich praw wynikających z Karty). Czas, by dokonać oceny stanowiska. Jeżeli obawy wyrażane przez prezydenta Kaczyńskiego okażą się płonne, należy Kartę przyjąć, a także wystąpić o zmianę traktatów unijnych, usuwając ów polski „wyjątek".

Trzecia dziura w Unii dotyczy ściślejszej współpracy tylko niektórych krajów zamiast wszystkich 27. Strefy euro i Schengen (do tej Polska należy) to najbardziej znane formy współpracy grupy państw Unii. Od dwóch lat toczą się prace nad utworzeniem dwóch nowych podgrup: w dziedzinie prawodawstwa rozwodowego oraz ochrony patentowej.

W obu przypadkach Polska miała pełne prawo uczestnictwa; jednak bierze udział tylko w jednym (patenty). Problem polega na tym, że tworzenie mniejszych grup „wzmocnionej współpracy" będzie coraz popularniejsze. Dlatego Polska powinna brać udział we wszystkich formach współpracy dopóki takie uczestnictwo nie łamie polskiej suwerenności.

Tymczasem powodem, dla którego Polska nie należy do wzmocnionej współpracy dotyczącej prawa rozwodowego, jest obawa, że przystąpienie do niej rozpoczęłoby wojnę światopoglądową – tym razem o rozwody. Ot, absurdalny argument pokazujący, jak bardzo sparaliżowane jest myślenie polskiej administracji publicznej.

Te trzy dziury trzeba jak najszybciej zasypać.

Czwarta dziura siedzi w głowach Europejczyków z Zachodu. Cały czas dla wielu Polska to jakiś odległy (choć może trochę mniej) kraj na wschodzie kontynentu. Choć jest duży i skuteczny (jak chce) oraz pokazał, że trzeba się z nim liczyć, to pozostaje obcy i nieznany.

Popularyzacja Polski w Europie to tworzenie infrastruktury dla przyszłego rozwoju kraju. Nie chodzi tylko o turystykę; chodzi o współpracę i dekonstrukcję muru berlińskiego w ludzkich głowach. Jest to praca na wiele lat, ale jeden element można zmienić szybko i łatwo.

Euronews to telewizja prezentująca wiadomości z „europejskiego" punktu widzenia. Nadaje w wielu językach – ale nie po polsku. Powinna nadawać po polsku – nie tylko dlatego, by więcej Polaków mogło mieć dostęp do tego źródła informacji, ale także dlatego, że wiele informacji w tej telewizji pochodzi z tych krajów, których języków się w niej używa.

Jakim zaskoczeniem było, gdy w styczniu tego roku – przed wybuchem rewolucji w Tunezji, Egipcie i Libii – wśród najważniejszych politycznych wydarzeń w Europie w 2011 roku Euronews przewidywał wybory prezydenckie w Portugalii, a nie umieścił ani rotacyjnej prezydencji węgierskiej czy polskiej, ani co gorsza jesiennych wyborów parlamentarnych w Polsce. Przy całym szacunku, ale prezydent Portugalii wypełnia głównie funkcje ceremonialne. Cóż, Euronews nadaje po portugalsku, więc o tych wyborach nie zapomniał.

W drugiej połowie roku Polska obejmie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Wśród polskiej administracji oraz klasy politycznej panuje poruszenie; niektórzy wzywali nawet do przeprowadzenia wcześniejszych wyborów, by kalendarz polityczny nie kolidował z unijnym.

W polskich dyskusjach o tym, jak wygląda polityka kraju wobec Brukseli, mamy do czynienia z podwójną iluzją.

Pozostało 95% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości