Radosław Sikorski - któremu chyba bez szkody dla naszej dyplomacji można byłoby zmniejszyć wymiar etatu o połowę (bo zdaje się, że nie ma co robić w ministerstwie, skoro znajduje czas nie tylko na kierowanie kampanią Platformy, ale także uważne śledzenie Internetu i wyławianie kolejnych ofiar, które podrzuca, a to sądowi, a to prokuratorowi) nawet nie ukrywa, że w swojej krucjacie przeciwko internetowej „kloace” chodzi o precedens, jakim niewątpliwie byłoby ukaranie „Faktu” za niewybredne komentarze jego czytelników. Przeczytałam zamieszczony na stronie Sikorskiego pozew i z ciekawością czekam na ostateczne sądowe rozstrzygnięcie tego sporu (a to zapadnie zapewne dopiero w Sądzie Najwyższym, albo wręcz w Strasburgu), sprawa ma bowiem kilka wymiarów i może mieć ogromne znaczenie dla kształtu naszej, i tak już ułomnej demokracji.
Po pierwsze, Sikorski żąda ukarania „Faktu” za coś, co absolutnie nie jest złamaniem obowiązującego prawa. Ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną wyraźnie mówi bowiem, że „Nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych”. Z lektury pozwu nie wynika, aby Sikorski, lub ktokolwiek działający w jego imieniu, interweniował w „Fakcie” w sprawie naruszających dobra osobiste Sikorskiego komentarzy. Sikorski i jego mecenas Giertych uznali po prostu, że obowiązkiem właściciela forum jest monitoring i usuwanie wszystkiego co potencjalnie narusza czyjekolwiek dobra, choć prawo takiego obowiązku na nikogo nie nakłada. Czy to zresztą nie byłaby zakazana w Konstytucji cenzura prewencyjna?
Po drugie, Sikorski chce zmieniać prawo wyrokami. A przecież jest posłem, ministrem, jednym z liderów partii rządzącej. Kto jak kto, ale on akurat powinien wiedzieć, jak się zmienia system, jeśli ten, który jest, nie działa należycie. Nic jednak nie wiadomo o tym, aby Sikorski podjął jakąkolwiek inicjatywę ustawodawczą mającą na trwałe zmienić prawo, tak aby chroniło wszystkich w takim samym stopniu, nie tylko tych, którzy mają czas, pieniądze i dostęp do mediów, żeby walczyć na własną rękę. Zachowanie Sikorskiego jest niepokojące, od polityka partii władzy oczekuję bowiem, że będzie poprawiał rzeczywistość, korzystając z możliwości zmiany prawa, a tego nie zmieni jeden wyrok, bo - o ile wiem - nie ma u nas prawa precedensu. Sikorski więc wykorzystuje swoją pozycję, żeby walczyć dla siebie. Trudno mu mieć to za złe, ale po co w takim razie zasłaniać się interesem publicznym?