Śledzimy z zapartym tchem widowiskowe parlamentarne debaty, ale nie zawsze przypatrujemy się równie uważnie temu, co dzieje się potem. Oto cała opozycja oprotestowała w poprzedniej kadencji ustawę tworzącą tak zwany System Informacji Oświatowej. Batalię zauważyli wszyscy. Ale właśnie teraz, w kompletnej ciszy, pod osłoną letniej nudy, rząd Tuska wycofuje się z najbardziej spornych przepisów.
Wojna o SIO jest przyczynkiem do szerszego zjawiska. Nigdy nie zapomnę, jak wiosną 2007 roku brałem udział w absurdalnej telewizyjnej debacie. W TVN 24 dziennikarze rozmawiali o pogłosce, jakoby rząd, poprzedni - Jarosława Kaczyńskiego - prowadził jakieś tajemnicze specjalne kontrole finansowe.
Rzecz oparta była na pogłosce. Nie przeszkadzało to prowadzącemu dziennikarzowi nie tylko przestrzegać wielkim głosem przed niebezpieczeństwem, ale wiązać to „zjawisko" z szerszą charakterystyką tamtej ekipy rządowej - oczywiście oskarżanej nieustannie o budowanie niemal autorytarnego państwa.
Gdy zmieniła się władza, zmienił się też ton. Tym razem pojawiły się nie poszlaki i podejrzenia, ale realne fakty. Nowy rząd koalicji PO PSL zgłaszał projekty budzące coraz większe wątpliwości z punktu widzenia rozmaitych swobód obywatelskich.
Za każdym razem, nawet jeśli protestowały na ogół lewicowe organizacje praw człowieka, a czasem i liberalno-lewicowa prasa, przedstawiano to jako kwestię czysto techniczną, nieomal zbiór przypadków. Niemniej tych "przypadków" było coraz więcej.