Dyskusja naukowców, którzy w ramach swoich wąskich specjalności przyjrzeli się oficjalnym raportom na temat katastrofy, zyskała ogromny rozgłos medialny. W informacyjnym chaosie trudno jednak było wyłowić skomplikowane analizy czy modele obliczeniowe, których nie kwestionował żaden z ponad 100 naukowców znajdujących się na sali.
Opinia publiczna poznała za to inne fragmenty prezentacji. Zdaniem wielu komentatorów kompetencje wykładowcy University of Georgia Chrisa Cieszewskiego, który ma problem ze składnią w języku polskim, podważa użycie onomatopei na określenie dźwięku lecącego samolotu. Określenie „Piijiii, bziuuu!" stało się hitem Internetu. Niewielu zwróciło uwagę, że Cieszewski naśladował dźwięk statków kosmicznych z filmów science fiction. Jego zdaniem z taką prędkością musiałby poruszać się Tu-154M, by ściąć brzozę i w ułamku sekundy ominąć pobliskie drzewa.
Naukowców mają też kompromitować analogie, które stosowali na zobrazowanie swoich analiz czy obliczeń. Dr Andrzej Ziółkowski z Instytutu Podstawowych Problemów Technicznych PAN tłumaczył, że zbiorniki ciśnieniowe pękają wzdłuż osi podłużnej tylko pod wpływem ciśnienia wewnętrznego, czyli np. wybuchu. Zobrazował to zdjęciem pękniętych parówek. Jednak tylko to przebiło się w mediach.
Wszyscy uczestnicy konferencji, z którymi rozmawiałem nieoficjalnie, przyznają, że sympozjum było nierówne. Nawet laik dość szybko mógł się zorientować, kiedy prelegent opiera swoje wywody na przypuszczeniach, a kiedy są one poparte pracą naukową. Jednak żeby to dostrzec, należało wysłuchać choćby jednej prelekcji w całości.
Świat, w którym żyjemy, sprzyja banalizacji i uproszczeniom. Czy oznacza to, że za wpadkę jednego prelegenta odpowiada zbiorowo cała konferencja?