Rz: Jak wrażenia z pobytu w Kijowie?
Ryszard Czarnecki:
Byłem na Ukrainie piąty raz od sierpnia. Gdy organizatorzy Majdanu zapraszali mnie we wtorek, powiedzieli, że w piątek będzie tam 500 tys. ludzi, tymczasem było ich najwyżej 50 tys. Pomyślałem wtedy, że te protesty trudno porównać z pomarańczową rewolucją z przełomu roku 2004 i 2005. Tym bardziej że odczuwalne były zwątpienie i obawy. Ale po nocnej akcji ukraińskiej milicji następnego dnia w Kijowie protestowało już pół miliona ludzi. I to był zupełnie inny tłum – zdeterminowany i pełen nadziei, siły, a nawet złości. Mam wrażenie, że Ukraińcy się policzyli w tamtą niedzielę.
Sporo polityków PiS pojechało do Kijowa. Pojawiły się zarzuty, że problemy Ukrainy partia wykorzystuje do zdobycia punktów politycznych.
Krytykom powiem, że takie same oskarżenia pod adresem ukraińskiej opozycji sformułował kilka dni temu Władimir Putin. Jarosław Kaczyński jako premier działał na rzecz zbliżenia polsko-ukraińskiego, a śp. prezydent prof. Lech Kaczyński zrobił bardzo dużo, jeżeli chodzi o współpracę z Ukrainą i wciągnięcie jej do Europy. Dlatego nasze zaangażowanie jest oczywiste. A że zmuszamy do działania obóz rządowy, to dobrze. Premier Tusk od dwóch lat nie był w Kijowie, a minister Sikorski wypisuje na Twitterze obraźliwe słowa wobec sojusznika, że Ukraina jest skorumpowana. Z doświadczeń PiS władza mogłaby czerpać pełnymi garściami. Jakoś nie widziałem tej chęci wykorzystania naszej wiedzy podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego.