Marsz ateistów, czyli ścinanie głowy

Prawdopodobnie, pokolenia lewackich ateistów z mlekiem matki wysysają fascynację gilotyną.

Publikacja: 01.04.2014 11:11

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Wierzący w ateizm, wystrojeni w żonine lisie czapy i uzbrojeni w plastikowe karabele - aktorzy jakby żywcem wyjęci z przedszkolnego spektaklu ścięli na Placu Zamkowym podobiznę głowy Jana Hartmana ulepioną, bodajże, z klasycznej, papierowej masy, czyli ze starych gazet, papieru toaletowego i klajstru z mąki kartoflanej. Satysfakcja ateisty Hartmana z okazji do odegrania nieznanego nikomu polskiego szlachcica musiała być spora, jednak nie aż tak wielka, by naprawdę dać się zdekapitować za wspólną z pierwowzorem wiarę w ateizm. Kudy więc takiej podróbie do prawdziwych męczenników. Nawet biedne dzieci ateistów miały prawo także poczuć się oszukane.

Prawdopodobnie bowiem, pokolenia lewackich ateistów z mlekiem matki wysysają fascynację gilotyną – praktyczną machiną, jaką walczącej o postęp ludzkości ofiarowała już pierwsza, światowa rewolucja socjalistyczna. Gilotyną - nader skutecznym medium szerzenia idei oświeceniowych i narzędziem wyswobadzania z wiary w Boga setek tysięcy katolików w samym tylko wieku osiemnastym. Dopiero po wynalezieniu gilotyny przyszły socjalistyczne obozy masowej zagłady, gazy bojowe, broń biologiczna oraz krematoria i dopiero wówczas liczba usuniętych chrześcijan, zawadzających ludzkości w marszu ku szczęściu, mogła iść w miliony. „Tomorrow belongs to me" – śpiewał wiedziony marzeniami o przyszłym raju na ziemi chłopiec w niemieckim, narodowo-socjalistycznym mundurku w filmie „Kabaret". Nieraz w historii trzeba było udoskonalać metody walki o lepsze jutro, gdyż stara, poczciwa gilotyna, jako rzemieślnicze narzędzie pracujące całodobowo, zbyt często tępiła się i zacinała na upartych, zacofanych, katolickich karkach.

Tegoroczne zafiksowanie marszu lewackich ateistów na dekapitację z powodów światopoglądowych, odrzucanie od siebie gorącego kartofla ludobójstwa w stronę katolików, absolutnie toteż nie dziwi.

Nawiasem mówiąc, wobec odegrania ateistycznej makabry bez wyłączenia młodego wieku widzów,  wypada czekać na głos rzecznika praw dziecka oraz tego wszechwładnego psychologa, który na wyrwę odbiera dzieci rodzicom pomówionym o przestępstwo fanatycznego przywiązania do wiary. O dobroczynności zwyczaju oswajania dzieci z turlającymi się, odciętymi głowami, w dodatku uczonymi, nic dotąd bowiem w pedagogice nie wiadomo. Mnie samej niedawno, osobie dostatecznie dorosłej, przez kilka nocy majaczył się potworny widok mrugającej, ściętej w politycznym mordzie, głowy nieszczęsnej, katolickiej królowej Marii Stuart ze sceny angielskiego filmu.

„Łosie wychodzą na ulice, a będzie ich coraz więcej" – prorokował skądinąd, tuż obok zapowiedzi o pysznej inscenizacji marszu ateistów, portal gazeta.pl. Co do pierwszej części zdania – zgoda. Co do drugiej – w żadnym razie. Polski katolik od dziecka biegły jest w rozpoznawaniu atrybutów fałszywego Mikołaja. Dla katolika wyłącznie żałosne są miny, kroki, knajackie gesty pospolitaków, którym wydaje się, że wystarczy przywdziać szatę liturgiczną, by mieć prezencję i wzięcie biskupa, księdza, lub zakonnicy. Prostacka pospolitość pospolitaków kompromituje nazbyt widocznie pospolite zamiary. Kudy pospolitakowi do manier, głosu, chodu i godnego wyglądu osoby prawdziwie konsekrowanej.

Owszem, lewackich ateistów trudno prześcignąć w wyrywaniu funduszy. Na tę ich warszawską, pokraczną, propagandową dramę o kościelnych prześladowaniach wolnomyślicieli europejskie srebrniki sypnęły podobno szczodrze. Było to zresztą niezbędne, gdyż pasjonat lewicy, który z przekonaniem choćby najuboższego ciury rekonstruktorów bitwy pod Grunwaldem wydałby dla idei własną złotówkę, w przyrodzie nie występuje, jak ścięta, prawdziwa głowa Hartmana. Identyczną, lewacką właściwością tłumaczy się niezmordowane parcie na kolejny etap dziejowej grabieży kościelnych dóbr, złość i zawiść o kościelną tacę, o tysiącletnie, nierozkradzione jeszcze, a pieczołowicie utrzymywane skarby Watykanu.

Europa zatem liczy na Hartmana. Hartman liczy na Europę, tym razem prawdziwą, bez plusa.  Za komedię umoczenia szumnie propagowanej palikociej inicjatywy „Europa Plus" rekompensata bezsprzecznie się należy. Śmiechu z tamtej ich Europy było przynajmniej kilkanaście miesięcy, wobec których jednorazowe powierzenie własnej głowy jako zamiennika dla łba z gazety, papieru toaletowego i wywaru z kartofli to szczegół.

A bilet do europarlamentu musi kosztować. Weźmy choćby niewiele mniej desperacką stylizację Szczuki – znanej parodystki modlących się dzieci. Kazimiera Szczuka, w imię aspiracji brukselskich nie zawahała się nakleić sobie ostatnio sztucznych, sylwestrowych rzęs, by prawem sztuki marketingu politycznego zmiażdżyć urodą poseł Beatę Kempę w „Kropce nad i", co zauważam z bezlitosną, babską złośliwością. Chwyt Szczuki nie wydaje się wprawdzie szczególnie wyzwolony od wpływu męskiego szowiniznu, ni feministyczny, ale w czasie triumfu bieńkowszczyzny, kto wie, może okazać się skuteczną techniką dochodzenia do władzy. Wprawdzie, być Szczuką i ograniczać się do ironicznej miny i migotania rzęsami niczym słodka, lewacka dziunia - a więc znowu pozorować coś, co w naturze nie występuje, nie wrzasnąć ani razu niczego o faszystowskiej mordzie, to wymaga już sporego wyrobienia politycznego, a nawet heroizmu. Ale tak hartuje się lewak – niczym dobra, sowiecka stal – jak uczył klasyk komunizmu, zatem kolejna senyszynowata może nam wkrótce jeszcze także robić kuku w Brukseli.

Jej aktualny szef – wiodący ruchowiec kraju - mniej więcej w tym samym czasie wił się ćwiczony w wywiadzie dla portalu SE przez Sławomira Jastrzębowskiego. Odpierał rozpaczliwie i pokrętnie widmo własnej etykiety politycznego knura, choć sam przecież niegdyś epatował publiczność autentycznym,  krwawym, zgilotynowanym łbem świńskim, a w chwili obecnej dysponuje podbródkiem osobistym rozmiarów co najmniej, jak się na oko wydaje, centymetrów 35 / 20 / 10 (wymiar ostatni - domniemana miąższość). Batalia ta była nie do wygrania w ringu z super błyskotliwym rozmówcą. Palikot  wywinąć się ze swoich banialuk nie miał prawa i nie wywinął się. Wiara w niepamięć otoczenia o tym, co wysepleniło się dwie sekundy temu, nie wspominając o przeszłości dalszej, tym razem, okazała się ułudą.

Na miejscu zaś gazety.pl nie fascynowałabym się nadmiernie tegorocznym marszem lewackich ateuszy. Pochyliłabym się raczej nad tworzywem zdekapitowanej kukły, czyli ściętej, domniemanej głowy Jana Hartmana. Zastanawiające jest bowiem, miazgą z jakiej, zużytej gazety  posłużono się w tym środowisku do produkcji owej pałuby, gdyż symbole bywają złowieszcze i nieraz posiadają fatalną siłę.

Wierzący w ateizm, wystrojeni w żonine lisie czapy i uzbrojeni w plastikowe karabele - aktorzy jakby żywcem wyjęci z przedszkolnego spektaklu ścięli na Placu Zamkowym podobiznę głowy Jana Hartmana ulepioną, bodajże, z klasycznej, papierowej masy, czyli ze starych gazet, papieru toaletowego i klajstru z mąki kartoflanej. Satysfakcja ateisty Hartmana z okazji do odegrania nieznanego nikomu polskiego szlachcica musiała być spora, jednak nie aż tak wielka, by naprawdę dać się zdekapitować za wspólną z pierwowzorem wiarę w ateizm. Kudy więc takiej podróbie do prawdziwych męczenników. Nawet biedne dzieci ateistów miały prawo także poczuć się oszukane.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką