Wierzący w ateizm, wystrojeni w żonine lisie czapy i uzbrojeni w plastikowe karabele - aktorzy jakby żywcem wyjęci z przedszkolnego spektaklu ścięli na Placu Zamkowym podobiznę głowy Jana Hartmana ulepioną, bodajże, z klasycznej, papierowej masy, czyli ze starych gazet, papieru toaletowego i klajstru z mąki kartoflanej. Satysfakcja ateisty Hartmana z okazji do odegrania nieznanego nikomu polskiego szlachcica musiała być spora, jednak nie aż tak wielka, by naprawdę dać się zdekapitować za wspólną z pierwowzorem wiarę w ateizm. Kudy więc takiej podróbie do prawdziwych męczenników. Nawet biedne dzieci ateistów miały prawo także poczuć się oszukane.
Prawdopodobnie bowiem, pokolenia lewackich ateistów z mlekiem matki wysysają fascynację gilotyną – praktyczną machiną, jaką walczącej o postęp ludzkości ofiarowała już pierwsza, światowa rewolucja socjalistyczna. Gilotyną - nader skutecznym medium szerzenia idei oświeceniowych i narzędziem wyswobadzania z wiary w Boga setek tysięcy katolików w samym tylko wieku osiemnastym. Dopiero po wynalezieniu gilotyny przyszły socjalistyczne obozy masowej zagłady, gazy bojowe, broń biologiczna oraz krematoria i dopiero wówczas liczba usuniętych chrześcijan, zawadzających ludzkości w marszu ku szczęściu, mogła iść w miliony. „Tomorrow belongs to me" – śpiewał wiedziony marzeniami o przyszłym raju na ziemi chłopiec w niemieckim, narodowo-socjalistycznym mundurku w filmie „Kabaret". Nieraz w historii trzeba było udoskonalać metody walki o lepsze jutro, gdyż stara, poczciwa gilotyna, jako rzemieślnicze narzędzie pracujące całodobowo, zbyt często tępiła się i zacinała na upartych, zacofanych, katolickich karkach.
Tegoroczne zafiksowanie marszu lewackich ateistów na dekapitację z powodów światopoglądowych, odrzucanie od siebie gorącego kartofla ludobójstwa w stronę katolików, absolutnie toteż nie dziwi.
Nawiasem mówiąc, wobec odegrania ateistycznej makabry bez wyłączenia młodego wieku widzów, wypada czekać na głos rzecznika praw dziecka oraz tego wszechwładnego psychologa, który na wyrwę odbiera dzieci rodzicom pomówionym o przestępstwo fanatycznego przywiązania do wiary. O dobroczynności zwyczaju oswajania dzieci z turlającymi się, odciętymi głowami, w dodatku uczonymi, nic dotąd bowiem w pedagogice nie wiadomo. Mnie samej niedawno, osobie dostatecznie dorosłej, przez kilka nocy majaczył się potworny widok mrugającej, ściętej w politycznym mordzie, głowy nieszczęsnej, katolickiej królowej Marii Stuart ze sceny angielskiego filmu.
„Łosie wychodzą na ulice, a będzie ich coraz więcej" – prorokował skądinąd, tuż obok zapowiedzi o pysznej inscenizacji marszu ateistów, portal gazeta.pl. Co do pierwszej części zdania – zgoda. Co do drugiej – w żadnym razie. Polski katolik od dziecka biegły jest w rozpoznawaniu atrybutów fałszywego Mikołaja. Dla katolika wyłącznie żałosne są miny, kroki, knajackie gesty pospolitaków, którym wydaje się, że wystarczy przywdziać szatę liturgiczną, by mieć prezencję i wzięcie biskupa, księdza, lub zakonnicy. Prostacka pospolitość pospolitaków kompromituje nazbyt widocznie pospolite zamiary. Kudy pospolitakowi do manier, głosu, chodu i godnego wyglądu osoby prawdziwie konsekrowanej.