Samym pajacowaniem w mediach nie zrobi się wyniku – mówi polityk Solidarnej Polski o partyjnym koledze Jacku Kurskim.
Człowiek, który w eurowyborach 2004 r. pomógł Lidze Polskich Rodzin przeskoczyć Prawo i Sprawiedliwość, a rok później brał udział w zwycięskiej kampanii tej drugiej partii, zanotował kompromitujący wynik w Warszawie. Poparły go 9104 osoby. Lepiej wypadł nie tylko lokalny rywal z Ruchu Narodowego Krzysztof Bosak, ale nawet dwójka na liście innej partii, na którą niewielu stawiało. Jacek Wilk z Nowej Prawicy zdobył 17 443 głosy.
Tyle że Wilk rzadko pojawiał się w ogólnopolskich mediach, Kurski zaś z nich nie wychodził. Miał też bardzo bogatą kampanię outdoorową. Jak mówi nam anonimowo jeden z przedstawicieli branży, mogła ona kosztować kilkaset tysięcy złotych. Z samym Kurskim nie udało nam się skontaktować. Nie odbiera telefonu, nie odpowiada na esemesy.
– Jest podłamany – mówi nam jeden z liderów partii Zbigniewa Ziobry. – Wie, że dał plamę. Kurski rozczarował partyjnych kolegów, bo opierali swoje nadzieje na przekroczenie progu na dobrym wyniku trzech liderów w największych okręgach. Wszyscy musieli zdobyć około 200 tys. głosów, by reszta listy zapracowała na przekroczenie progu. Podział zadań nastąpił dwa lata temu. Na ostatniej prostej na Śląsku Tadeusza Cymańskiego wyprzedził na liście bokser Tomasz Adamek.
Ale żadne z tych nazwisk sukcesu nie zapewniło. We dwóch ledwo przekroczyli 20 tys. głosów. Tylko Ziobro uzyskał w Krakowie przyzwoity wynik, choć 60 763 głosy to i tak mniej, niż ziobryści planowali w tym okręgu.