Powiada się, że to niedobrze. Przecież po historycznym 1989 roku zapanował w tej kwestii konsensus nawet między skłóconymi „solidaruchami" i „postkomuchami": i SLD (wtedy jeszcze SdRP, co rozszyfrowywano jako Stowarzyszenie dla Ratowania Posad), i partie wyrosłe z „Solidarności" zgodnie optowały za NATO, Unią Europejską i zdecydowanym kursem prozachodnim. O to kłótni nie było, trzeba i teraz podobnie. Zgoda buduje i tak dalej...
Niżej podpisany adwokat diabelski uważa jednak, że dobrze, bo jest się o co spierać, byle mądrze i ze znawstwem przedmiotu. Wtedy trzeba było tylko zachować dosyć oczywisty kurs niezależnie od tego, kto był u steru. Najtrudniejsze wyzwanie nadciąga teraz i azymut też trzeba dopiero odnaleźć.
Chodzi o przyszłość Unii Europejskiej, której od 11 lat jesteśmy członkami, a która nigdy jeszcze nie rysowała się tak mgliście. Chodzi nie tylko o Grexit i Brexit, które mogą nią wstrząsnąć, czy chwiejące się euro, ale także o zatrzymanie procesu integracji, głęboką reformę, nowy traktat, sprzeczne dążenia.
Gdzie jest polski interes narodowy? Z kim trzymać? Jak budować koalicje? Jaka strategia rokowań? Może uda się wydębić jeszcze forsę z Brukseli po roku 2020, ale będzie jej o wiele mniej niż dotąd. Ale nie to jest najważniejsze. Czy osłabiona Bruksela będzie jakimkolwiek naszym oparciem względem Rosji? Czy Unia umrze na gadulstwo, czy jednak będzie umiała grzmotnąć pięścią w stół?
Polska służba zagraniczna stoi przed zadaniem, z jakim nie miała nigdy do czynienia. W porównaniu z nim przekonanie Ameryki do naszej – początkowo niechętnie widzianej – kandydatury do NATO to drobiazg. Teraz trzeba będzie rozegrać koncert, a koncertmistrzów nie widać. Gadanie o tym, że „trzeba wyjść z głównego nurtu" – ku czemu zdają się przychylać politycy partii, jaka zapewne obejmie władzę jesienią – świadczy, że rozumują wedle czasów minionych.