Marek Migalski: Po co nam w ogóle wojsko?

Czy zadaniem wojska jest jedynie obrona kraju? Nie, jest nim służba dla państwa. W różnych formach – pomocy w walce z klęskami żywiołowymi, strzeżeniu granic, walce na wypadek zewnętrznej agresji, ale także udziale w misjach poza granicami kraju. Dlaczego Polacy tego nie rozumieją?

Publikacja: 25.06.2025 05:16

Marek Migalski: Po co nam w ogóle wojsko?

Foto: Adobe Stock

Jeszcze nie tak dawno większość Polek i Polaków popierała udział naszych żołnierzy w misjach wojennych w Iraku czy w Afganistanie, a obecnie nie wyobraża sobie wysłania ich na misję pokojową w Ukrainie. Nie mieliśmy zatem nic przeciwko ginięciu „naszych chłopców” w nie swoich wojnach na końcu świata, ale panicznie boimy się, by żaden z nich nie stracił życia w dziele utrzymania pokoju tuż za naszą granicą. Zaiste, schizofreniczna to sytuacja.

Większość życia żołnierze spędzają na społecznie bezużytecznej egzystencji. Ale gdy trzeba, ryzykują życiem

W czasie ostatniej kampanii wyborczej wszyscy kandydaci prześcigali się w zapewnieniach, że jeśli zostaną prezydentami, to na pewno nie poślą polskich żołnierzy do Ukrainy, by tam, już po skończonej wojnie, a przynajmniej wypracowanym rozejmie, strzegli wyznaczonej linii oddzielającej armie rosyjską i ukraińską. Zdecydowana większość wyborców popierała to stanowisko. Wypada zatem zapytać, dlaczego niby polski żołnierz nie miałby ryzykować życia na tej misji?

Czytaj więcej

Marek Kozubal: Wojna o umysły, a nie o bezpieczeństwo państwa

Większość swojego życia wojskowi spędzają na społecznie bezużytecznej egzystencji. Są opłacani przez państwo za działania nieprzynoszące żadnych realnych korzyści obywatelom opłacającym ich pensje, umundurowanie, posiłki, zakwaterowanie itp. Czas spędzają na szkoleniach, musztrach, ćwiczeniach fizycznych, manewrach na poligonie. O ile kasjerka, murarz, lekarka, nauczyciel, elektryk, urzędniczka czy śmieciarz codziennie świadczą na rzecz innych jakieś pożyteczne usługi, o tyle żołnierze prowadzą – z tego punktu widzenia – całkowicie próżniacze życie, nieprzynoszące żadnych korzyści społeczeństwu. Od czasu do czasu używa się ich przy okazji powodzi i tyle. W dodatku przechodzą na emeryturę wcześniej niż większość z nas.

Jednak wszystko to w zamian za to właśnie, że gdy zajdzie potrzeba, będą pierwszymi, którzy muszą zaryzykować życie. Jeśli państwo uzna, że muszą podjąć działania, w wyniku których mogą zginąć, nie mają prawa odmówić. Podobnie jak w przypadku policjantów i strażaków, którzy cieszą się podobnymi przywilejami, ale w zamian za to częściej narażają swoje zdrowie, a nawet życie dla dobra współobywateli. Właśnie za to im płacimy i dokładnie to jest istotą ich służby. Jakże dziwnie brzmiałyby głosy, że nie wolno posłać strażaków do jakiegoś pożaru czy policjantów do groźnej interwencji, bo mogą tam narazić się na niebezpieczeństwo utraty życia. Jednak w przypadku udziału naszych żołnierzy w misji w Ukrainie właśnie ten argument jest podnoszony. Przedziwna niekonsekwencja.

Czy udział polskiego wojska w misji pokojowej w Ukrainie jest w naszym interesie?

A może chodzi o to, że zadaniem polskiego wojska jest jedynie obrona kraju? To jednak nieprawda – jest nim służba dla państwa. W różnych formach – pomocy w walce z klęskami żywiołowymi, strzeżeniu granic, walce na wypadek zewnętrznej agresji, ale także – i tu chyba dochodzimy do sedna sprawy – udziale w misjach poza granicami kraju. Rozumieją to Amerykanie, Francuzi, Brytyjczycy, Hiszpanie, Włosi (ale także mniejsze narody), natomiast od pewnego czasu nie my. Wymienione nacje nie mają problemu z posyłaniem „swoich chłopców” nawet na koniec świata, jeśli uznają, że mają tam bronić ich interesów. Nie granic, nie niepodległości, nie suwerenności – interesów. Bo to ostatecznie rola żołnierzy – bić się lub ostatecznie ginąć w interesie swojego państwa. Kto jednak określa, co jest owym interesem? Demokratycznie wyłoniona władza.

Czytaj więcej

Karol Nawrocki przeciw Ukrainie w NATO. Gen. Roman Polko ostrzega. „Jeśli nie w NATO, to w Rosji”

Tę prostą prawdę rozumieli Polacy jeszcze nie tak dawno, popierając udział naszego wojska w amerykańskich de facto wojnach. Czuli, że ofiara polskiej krwi jest potrzebna do przekonania największego mocarstwa świata do uznania nas za dobrego sojusznika. Nie ma dziś znaczenia, czy mieli rację, czy jej nie mieli, ale widać w tym jakieś politycznie uzasadnione myślenie. Myślenie, którego dziś zupełnie są pozbawieni.

Bo jeśli udział naszego kontyngentu w misji (sic!) pokojowej w Ukrainie jest w naszym interesie (by być przy powojennym dzieleniu tortu, utrzymać ważny dla nas pokój, zyskać doświadczenie w walce z rosyjskimi prowokacjami czy z jakiegokolwiek innego powodu), to zadaniem polskiego żołnierza jest brać w niej udział i zginąć, jeśli taka będzie konieczność. Koniec, kropka. To jest służba, której częścią jest ryzyko utraty życia – za to tym dziesiątkom tysięcy ludzi płacimy, a oni przysięgają, że nie cofną się przed oddaniem życia, jeśli ojczyzna się o nich upomni.

Ogólnopolski strach przed misjami pokojowymi w Ukrainie 

To naprawdę dziwne, że naród przekonany o swej wyjątkowej dzielności i smykałce do wojenki zachowuje się dziś w zgodzie z „doktryną wojenną” Ewy Kopacz, która w 2014 roku na pytanie, czy Polska pomoże napadniętej wówczas Ukrainie, odpowiedziała: „Wie pan, ja jestem kobietą. Wyobrażam sobie, co ja bym zrobiła, gdyby nagle na ulicy pokazał się człowiek, który wymachuje ostrym narzędziem albo trzyma w ręku pistolet. Pierwsza moja myśl: tam, za moimi plecami jest mój dom i tam są moje dzieci. Więc wpadam do domu, zamykam drzwi i opiekuję się własnymi dziećmi”. Wówczas wszyscy kpili z pani premier, ale obecnie jej geopolityczna wyobraźnia stała się dominująca w polskim społeczeństwie. Na myśl o udziale polskich żołnierzy w pokojowej misji, która jest w naszym interesie, zdecydowana większość Polek i Polaków (oraz polityków i polityczek) wpada w panikę i drży ze strachu.

Czytaj więcej

Ilu Ukraińców chowa się przed armią? Skala przeraża

Za mało tu miejsca na odpowiedź, czy to wynik braku tradycji kolonializmu, traum ostatnich lat, rozwoju mediów społecznościowych, wpływu rosyjskich botów, koniunkturalizmu liderów politycznych, wzrostu nastrojów nacjonalistycznych połączonych (paradoksalnie) z wyśmiewaniem męstwa i męskości, a także wejściem na rynek polityczny „niespokojnego pokolenia” (termin Jonathana Haidta), ale nie sposób nie dziwić się, jak bardzo Polacy i Polki nie rozumieją, po co mają armię, na którą płacą spore sumy ze swoich podatków.

Mnie najbardziej ciekawiłaby jednak odpowiedź na pytanie o to, jak sami żołnierze czują się w roli „płatków śniegu”, bojących się udziału w pokojowej misji w Ukrainie. Roli, w której zostali obsadzeni przez społeczeństwo i polityków. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale najgorsza brzmiałaby, że oni także uważają, iż taka wyprawa byłaby zbyt niebezpieczna i mogłaby narazić ich na dyskomfort, a nawet na ryzyko śmierci.

Autor

Marek Migalski

Politolog, profesor Uniwersytetu Śląskiego

Jeszcze nie tak dawno większość Polek i Polaków popierała udział naszych żołnierzy w misjach wojennych w Iraku czy w Afganistanie, a obecnie nie wyobraża sobie wysłania ich na misję pokojową w Ukrainie. Nie mieliśmy zatem nic przeciwko ginięciu „naszych chłopców” w nie swoich wojnach na końcu świata, ale panicznie boimy się, by żaden z nich nie stracił życia w dziele utrzymania pokoju tuż za naszą granicą. Zaiste, schizofreniczna to sytuacja.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: 10 powodów, dla których powinno się ponownie przeliczyć głosy
Publicystyka
Ukraiński politolog: Tango na grobach ofiar Wołynia niczego nam nie da
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Odejście Muchy to nie tylko sprawa polityczna. Mogą stracić też dzieci
Publicystyka
Izrael – Iran. Jak obydwa kraje wpadły w spiralę zemsty i odwetu
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Publicystyka
Władysław Kosiniak-Kamysz: Przywróćmy pamięć o zbrodniach w Palmirach