Mit pierwszy: regulacje formalne nie przesądzają o tym, jaka opcja przeważy materialnie. To oczywiście nieprawda. I można to zilustrować za pomocą prostego przykładu. Wyobraźmy sobie, że w jakimś kraju rząd postanawia podnieść wiek uprawniający do głosowania do 21 lat. Taka zmiana przedstawiana jest jako zabieg czysto formalny, mający na celu to, by podejmowane przez wyborców decyzje były dojrzalsze. Tymczasem w praktyce wyborcy w wieku 18-21 lat mają jakieś przekonania polityczne, które mogą być przeciwne do reprezentowanych przez rząd danego kraju. Posunięcie formalne miałoby więc istotne skutki polityczne.

Mit drugi: procedury gwarantują jakość. To też nieprawda. Często wydaje nam się, że jeżeli na jakieś stanowisko przeprowadzony jest konkurs, to osoba wyłoniona w konkursie jest lepiej przygotowana do sprawowania tego stanowiska niż ktoś z nadania politycznego. Problem w tym, że chociaż może nieliczni ludzie wygrywają konkursy bez znajomości, to większość jest ustawiana. I nie – na zachodzie nie jest inaczej. To, że na zachodzie jest inaczej to tylko naiwna peryferyjna propaganda. Przez konkurs można przeprowadzić takich samych politycznych kandydatów, tyle że są oni bardziej nietykalni, bo mogą zasłaniać się tym, że zostali wyłonieni w konkursie. Jawnie polityczny dyrektor nie może się czymś takim zasłaniać.

Mit trzeci: lepiej, żeby ważne urzędy nie były obsadzane przez polityków, tylko niezależnych ekspertów. To największa bzdura. Nie ma osób niezależnych. Jeżeli ktoś nie jest zależny od rządu, to jest zależny od innej grupy, takiej z której pochodzi, takiej z którą łączą go wspólne interesy, lub po prostu takiej, z którą mu akurat po drodze. Lepiej, żeby społeczeństwo jasno wiedziało, od kogo dana osoba jest zależna, niż żeby była to wiedza tajemna. Polityczni kandydaci mają swoją przynależność wypisaną na czole. Ci zapośredniczeni w procedurach nie. A nikt nie jest neutralny.

Ludzie na świeczniku mogą nam się nie podobać, ale zawsze lepiej wiedzieć, skąd się na danym stołku wzięli.