Marek Migalski: Na polskiej scenie politycznej tylko Donald Tusk wprowadza liberalne praktyki

Liberalizm jest wśród doktryn politycznych i ideologii tym, czym konfucjanizm pośród religii – raczej pomysłem na to, jak zorganizować społeczeństwo dla jego pożytku, niż oderwaną od rzeczywistości fantasmagorią. Tak rozumiany jest w Polsce prawie nieobecny intelektualnie, a w realnej polityce reprezentowany jest jedynie – i to w rudymentarnej formule – przez Donalda Tuska.

Publikacja: 13.09.2023 03:00

Pragmatyzm Donalda Tuska może irytować, ale on rozumie, co we współczesnym świecie oznacza liberaliz

Pragmatyzm Donalda Tuska może irytować, ale on rozumie, co we współczesnym świecie oznacza liberalizm

Foto: PAP/Krzysztof Widerski

Liberalizm jest nurtem zbyt złożonym, by przedstawić go i ocenić w krótkim artykule publicystycznym. Przed dekadą prowadziłem na jego temat konwersatorium monograficzne i potrzebowałem całego semestru, by szczegółowo go omówić ze studentami. Ale na potrzeby tego tekstu zdefiniuję go jako sposób takiego ułożenia stosunków społecznych oraz instytucji państwowych, by różniąca się między sobą populacja, przez przypadek i los zmuszona do życia na jednym terytorium, nie pozabijała się i w miarę pokojowo i zgodnie ze swoimi przekonaniami koegzystowała ze sobą i realizowała własne, sprzeczne ze sobą idee wolności. Aż tyle i tylko tyle.

Liberalizm jako trik

W tym ujęciu liberalizm nie jest ideologią, która ma być narzucona innym, mniej oświeconym i pozostającym w mrokach swych przesądów, ale technologicznym trikiem, który godzić będzie ze sobą różne perspektywy aksjologiczne, a wyznającym je ludziom zapewniać pokojowe życie. Całkowity minimalizm – chciałoby się rzec, a jednak we współczesnym świecie realnej polityki zjawisko prawie nieobecne. Bo w dzisiejszych czasach wszyscy chcą czegoś dokładnie odwrotnego – narzucenia innym swojego sposobu życia, zmuszenia do postępowania według własnych kanonów myślenia, skłonienia innych do przyjęcia jedynie słusznych prawd objawionych.

Czytaj więcej

Michał Kolanko: Rafał Trzaskowski ma przed sobą kolejne trudne decyzje wyborcze

Robi tak prawica, co dla Polek i Polaków jest dość oczywiste od ośmiu lat, ale dokładnie tak samo postępuje lewica, czego doświadczają obywatele państw zachodnich. I konserwatyzm, i progresywizm marzą o świecie, w którym wszyscy będą żyli w zgodzie z ich aksjomatami, bowiem tylko one – w przekonaniu ich wyznawców – są prawdziwe oraz zapewniają wolność, równość, sprawiedliwość i dobro.

Dlatego zwolennicy konserwatyzmu będą zamykać sklepy w niedziele, zabraniać aborcji, wyrzucać teorię ewolucji ze szkół (jednocześnie wprowadzając do niej religię), zwalczać napływ imigrantów, dyskryminować mniejszości itp.

Z kolei wyznawcy progresywizmu nie spoczną, póki do szkół nie będą mieli swobodnego dostępu aktywiści queer ze swymi „wykładami”, granice nie będą otwarte dla każdego, religia nie zostanie wyrugowana z przestrzeni społecznej, a parytety obejmą nie tylko listy partyjne, ale także zarządy spółek handlowych i uniwersytety.

Czytaj więcej

Obietnice wyborcze dotyczące edukacji. Sprawdzamy partyjne propozycje

W naszym kraju niewiele już pozostało środowisk, które zwą się liberalnymi i liberalizm chcą propagować. „Kultura Liberalna”, choć wydała kilka świetnych zachodnich książek i zapewnia medialną popularność swym liderom, jest ośrodkiem rachitycznym, w dodatku pogubionym w polskim życiu politycznym (przez wiele lat z ust jej przedstawicieli płynęło tyle samo krytycznych słów pod adresem PiS, jak i… PO).

O wiele prężniejsze jest środowisko „Liberte”, które właśnie w tym tygodniu organizuje największą liberalną imprezę polityczno-kulturowo-koncepcyjną w naszym kraju, czyli „Igrzyska Wolności”. To imponujące w swym rozmiarze i jakości wydarzenie jest rzeczywiście czymś, czego nie można pominąć milczeniem i ma jakiś wpływ na rzeczywistość. Dodatkowo liderzy „Liberte” nie tylko prowadzą bardzo intensywną pracę wydawniczą, publikując książki oraz swój miesięcznik, ale mają ambicje i pewne możliwości (ograniczone) wpływania na rzeczywistość.

Większość pozostałych liberalnych think tanków jest skupiona bardziej na kwestiach ekonomicznych i robi to z mniejszym czy większym fanatyzmem oraz powodzeniem, nie wnosząc jednak do debaty niczego nowego i odświeżającego.

Brak odwagi

Największą jednak słabością polskich liberałów jest to, że w sferze aksjologicznej są nieodróżnialni od lewicy, a w sferze ekonomicznej od prawicy. O ile to drugie potrafię zrozumieć, o tyle to pierwsze jest zadziwiające. Bo przecież właśnie common sense, zdrowy rozsądek (czy nawet mocniej – chłopski rozum), od zawsze charakteryzował liberałów w patrzeniu na świat i jego problemy. A gdzie jest on obecny w całkowitym podporządkowaniu się lewicowej agendzie w kwestiach „ideolo” i uległości wobec młotkowania w sprawach aksjologicznych przez heroldów progresywizmu? Liberałowie stracili odwagę mówienia własnym głosem i dlatego właśnie tracą zwolenników. Kto by chciał stawiać na tchórzy?

Bo tylko strachem można wytłumaczyć to, że liberałowie potulnie milczą nad kilkoma kwestiami, które muszą wkurzać wiele rozsądnie myślących osób. Na przykład w sprawie nierówności wieku emerytalnego. Polska jest jedynym (podkreślam – jedynym) państwem UE, w którym wiek przejścia na emeryturę kobiet i mężczyzn się różni. W naszym kraju kobieta po zakończeniu pracy żyje średnio dwadzieścia lat, a mężczyzna siedem. Albo kwestia parytetów – naprawdę córki Andrzeja Dudy czy Donalda Tuska powinny mieć ułatwiony start życiowy bardziej niż mój student z Bytomia, którego rodzicie się rozwiedli, matka, z którą żyje, jest kasjerką, a on sam od wielu lat dorabia, bo inaczej nie mógłby studiować? Jeśli stosować jakieś parytety, to ze względu na sytuację ekonomiczną, a nie płeć.

Podobną dezercję z pola zdrowego rozsądku widać u rodzimych liberałów także w innych kwestiach. Gdy Jana Szostak domagała się prawa kobiety do aborcji aż do dziewiątego miesiąca ciąży, położyli uszy po sobie. Gdy agresywny mężczyzna atakował fizycznie przeciwników aborcji i kazał się nazywać kobietą o imieniu „Margot”, udawali, że wszystko jest w porządku. Pokornie i bez koniecznego w takim wypadku ironicznego uśmiechu akceptują to, że ktoś ogłasza się „aktywiszczem”. Serio uważają, że w ten sposób zaskarbią sobie sympatię społeczną i staną się równie nowocześni, jak lewica? Jeśli nie będą w tych kwestiach odróżnialni od „Krytyki Politycznej”, to po co ma się na nich głosować lub ich słuchać?

Czytaj więcej

Nowy sondaż: Koalicja Obywatelska i Konfederacja z dużymi spadkami. PiS się umacnia

A jak sprawa wygląda w polityce? Równie mizernie. Liberałami prawie nikt się nie ogłasza, a jeśli już, to są to albo ekonomiczni wariatuńcie w stylu Janusza Korwin-Mikkego, albo polityczni progresywiści. Chyba jedynym, który zachowuje jakiś tam ciężar gatunkowy i chce wrócić do poważnej polityki, jest Ryszard Petru, ale czyni to z ostatniego miejsca listy Trzeciej Drogi. W pierwszej lidze jest tylko jeden polityk, który choć nie deklaratywnie, to w rzeczywistości wprowadza liberalną praktykę. To Donald Tusk.

Smutny obraz

Jego pragmatyzm może irytować, ale jedynie on rozumie, co we współczesnym świecie oznacza liberalizm. W swej partii zamiast „cięcia po skrzydłach” stosuje metodę szpagatu ideologicznego – aż do parodii zdawałoby się, od Arłukowicza po Giertycha. Gdy jednak wspomniana Jana Szostak wypowiada ewidentną głupotę, pozbywa się jej. Osobom mającym wizje nakazuje pójście do lekarza, a hasła wyborcze (bo przecież nie program, o którym wie, że jest w dzisiejszej dobie anachronizmem) konstruuje tak, by zadowolić wszystkich. Broni zdrowego rozsądku – w sprawie zapory na granicy, obecności religii w życiu społecznym, aborcji, polityki ekonomicznej. I choć czasami bywa irytujący w swej mimikrze i byciu „barbapapą” (postać z bajki z lat 80. poprzedniego wieku, która potrafiła przybierać dowolny kształt), to przecież przede wszystkim on broni w polskim życiu politycznym common sense’u (choć trzeba docenić także wysiłki Władysława Kosiniaka-Kamysza do odgrywania podobnej roli).

Smutny to zatem obraz polskiego liberalizmu – zarówno w odniesieniu do środowisk intelektualnych, jak i politycznych jego reprezentantów. Ale taka Marilyn Monroe, jaka Ameryka.

Marek Migalski

Autor jest politologiem, prof. UŚ


Liberalizm jest nurtem zbyt złożonym, by przedstawić go i ocenić w krótkim artykule publicystycznym. Przed dekadą prowadziłem na jego temat konwersatorium monograficzne i potrzebowałem całego semestru, by szczegółowo go omówić ze studentami. Ale na potrzeby tego tekstu zdefiniuję go jako sposób takiego ułożenia stosunków społecznych oraz instytucji państwowych, by różniąca się między sobą populacja, przez przypadek i los zmuszona do życia na jednym terytorium, nie pozabijała się i w miarę pokojowo i zgodnie ze swoimi przekonaniami koegzystowała ze sobą i realizowała własne, sprzeczne ze sobą idee wolności. Aż tyle i tylko tyle.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Sondaż: Komisja ds. badania wpływów rosyjskich dzieli Polaków. Wyborcy PiS przeciw
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Polska była proizraelska, teraz głosuje w ONZ za Palestyną
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Czy sprawa sędziego Tomasza Szmydta najbardziej zaszkodzi Trzeciej Drodze i Lewicy?
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jarosław Kaczyński podpina się pod rolników. Na dłuższą metę wszyscy na tym stracą
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Czy rekonstrukcja rządu da nowe polityczne paliwo Donaldowi Tuskowi